Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

 

W sobotę na nowojorskim Brooklynie wygrał dziewiętnastą walkę w zawodowym ringu. Adam Kownacki potrzebował niespełna dwóch rund, żeby skończyć Geralda Washingtona. Teraz Polak spod Łomży nie ukrywa, że chce starcia o mistrza świata wagi ciężkiej. I jest tego blisko.

Wygrana z Geraldem Washingtonem i wszystko to, co wydarzyło się tuż po zwycięstwie, wyszło jak w filmie. Po walce powiedział pan, że chciał walkę skończyć szybko, żeby żona, która jest w ciąży, się nie denerwowała.
Adam Kownacki: No trochę tak wyszło. Kiedy poczułem, że leci mi krew, od razu podkręciłem tempo. Chciałem go szybciej skończyć.

W ringu nigdy nie jest łatwo, ale gdy człowiek patrzył na to, co działo się w ringu... Pan go po prostu zbił.
Wyglądało tak, że poszedłem i zrobiłem swoje, ale to nie takie proste. Przed pojedynkiem trenowałem naprawdę bardzo mocno przez dwanaście tygodni. Nie odpuszczałem, tylko zasuwałem, żeby być optymalnie przygotowanym. Efekty było widać.

Czytałem po walce wiele komentarzy o panu. Często powtarza się określenie „self made man”, czyli „człowiek, który wszystko zawdzięcza sobie”, ale to nie takie proste.
Coś w tym jest, ale nie do końca. Miałem i mam też wokół siebie ludzi, którzy są ze mną. To także dzięki nim doszedłem do obecnego punktu. Na początku mogłem liczyć na fanów, którzy kupowali bilety na walkę, a ja za to mogłem opłacić rywali. Później pojawili się mali sponsorzy. To nie były wielkie sumy, ale zawsze jakoś się układało i nie narzekałem. Koniec końców naprawdę wielu ludziom zawdzięczam to, co osiągnąłem do tej pory.

Pełna treść artykułu w "Przeglądzie Sportowym" >>