Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

 

Wali jak w kościelny dzwon. Echo zaczyna nieść się po Polsce. W środku nocy wybudzał nas Andrzej Gołota, później Tomasz Adamek, a teraz czas na niego. W ringu ogłosił, że został szczęśliwym ojcem, ale między linami z "baby" nie ma wiele wspólnego. Adam Kownacki do perfekcji wykorzystał swoje pięć, dosłownie, minut i teraz czeka na walkę o mistrzostwo świata wagi ciężkiej. Do kosza próżności wyrzucam pytania, czy zasłużył na taki pojedynek? Pytam "kiedy?".

Jeszcze trzy lata temu pracował na budowie i marzył o tym, by skoncentrować się wyłącznie na boksie. Gdzie, jak nie w USA realizować pragnienia? Na koncie ma już pięściarskiego hat-tricka, czyli zwycięstwa nad pretendentami do pasa (Szpilka, Washington) i byłym posiadaczem tytułu (Martin). Jego przodkowie walczyli pod Grunwaldem, czuć to w jego DNA. Z informacji przekazanych przez Łukasza Lichotę (Team Kownacki) wynika, że za ostatni triumf zarobił więcej niż Szpilka za mistrzowski bój z Deontayem Wilderem (gaża "Szpili" wynosiła około ćwierć miliona dolarów). Mistrzowski krok byłby na pewno warty sumy z sześcioma zerami.

Kolejny oponent na kolankach! – śpiewał kiedyś Kazik Staszewski o podbojach Gołoty. Kownacki też sprząta i zamiata po sobie. Niedowiarków nie brakuje, ale ja nie mam wątpliwości, że zasłużył już na mistrzowską szansę. Nie musi nikomu niczego udowadniać, tylko spokojnie czekać na wezwanie z góry. Król nokautu Deontay Wilder obserwował z bliska jego popis i robił wielkie oczy. Oczywiście na szczycie listy "Bronze Bombera" jest rewanż z Tysonem Furym. Sędziowie podarowali mu w grudniu remis i prawdopodobnie zechce wyrównać porachunki. Po rewanżu musi nadejść czas Kownackiego. Z Wilderem lub Furym. "Król Cyganów" też byłby mile widziany w USA.

Pełna treść artykułu na Sport.tvp.pl >>