Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Rewanż Deontay Wilder – Tyson Fury już w sobotę w Las Vegas. – Deontay ma bardzo wysoką inteligencję bokserską. Zwróćmy uwagę na to, że posyłał Fury’ego na deski w dziewiątej i dwunastej rundzie. Nie w pierwszej i czwartej, ale właśnie w dziewiątej i dwunastej. Rozgryzł Tysona – mówi w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” Jay Deas, trener mistrza WBC wagi ciężkiej.

Kiedy zorientował się pan, że ma do czynienia z kimś wyjątkowym?
Jay Deas: Pierwszego dnia pokazałem mu parę ruchów i odszedłem na bok. Nie wiedział, że go obserwuję. Robił dokładnie to, czego od niego chciałem. To rzadkość. Początkujący bokser musi zacząć od pracy nóg, nie od zadawania ciosów. Większość chłopaków, gdy odwrócisz od nich wzrok, zaczyna wyprowadzać uderzenia albo od razu idzie uderzać w gruszkę. Gdy Deontay został sam, robił tylko to, co do niego należało. Zatem już pierwszego dnia mi zaimponował.

A kiedy odkrył pan, że w prawej ręce ma tę ogromną siłę, z której dziś słynie?
Na początku jego ręce i nogi były nieskoordynowane. Ale po paru tygodniach, gdy nauczył się zadawać poprawne ciosy, można było odkryć tę moc uderzenia. Trenował z nami od niespełna miesiąca, gdy na sparingu znokautował gościa z wagi ciężkiej. Wtedy pomyślałem: „Wow, on naprawdę ma czym walnąć”.

Czy następnym rywalem Deontaya będzie Adam Kownacki? Ostatnio jego menedżer Keith Connolly stwierdził, że Polak jest pierwszy w kolejce.
Nie chcę spekulować o przyszłości, gdy mamy przed sobą tak wielką walkę. Adam to bardzo dobry pięściarz, który przetarł sobie drogę do walki o tytuł, pokonując mocnych rywali. Zrobił to w imponującym stylu. Przed nim świetlana przyszłość, a jego szansa wkrótce nadejdzie.

Byłaby to dla was interesująca opcja, biorąc pod uwagę popularność Kownackiego w USA?
Deontay chce jak największych walk. W sobotę czeka go najważniejszy pojedynek w karierze, więc teraz nie martwi nas nic innego. Adam również ma przed sobą duże wyzwanie, 7 marca zmierzy się z Robertem Heleniusem. Ich drogi mogą się skrzyżować, ale najpierw niech zwyciężą w najbliższych potyczkach.

Pełna treść artykułu w "Przeglądzie Sportowym" >>