Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

 

Jeśli Adam Kownacki efektownie rozbije Roberta Heleniusa w Nowym Jorku, potwierdzi przynależność do światowej czołówki wagi ciężkiej.

Polscy kibice żartują z Roberta Heleniusa, który w nocy z soboty na niedzielę polskiego czasu w Nowym Jorku postara się stawić opór rozpędzonemu 20 zwycięstwami na zawodowych ringach Adamowi Kownackiemu. Fin, choć dwumetrowy i na początku drugiej dekady XXI wieku uważany za nadzieję wagi ciężkiej, dziś ewidentnie jest lekceważony. Doszło do tego, że zdjęcie olbrzyma wykonującego ćwiczenia rozciągające, twarzą przylegającego do maty, ktoś opatrzył tytułem: „Helenius trenuje przed walką z Kownackim”.

36-letni mieszkaniec Wysp Alandzkich miałby pełne prawo, aby się obrazić, ale o podobnych żartach zapewne nic nie wie. Zapewne ma jednak świadomość, że po ubiegłorocznej wpadce w Minneapolis, jaką była porażka przez nokaut z Geraldem Washingtonem, faworyt sobotniego pojedynku na nowojorskim Brooklynie może być tylko jeden. Tym bardziej że wcześniej Kownacki z tym samym Washingtonem błyskawicznie się rozprawił, zaś pod koniec lutego silny fizycznie Kalifornijczyk znów przegrał przed czasem – tym razem z Charlesem Martinem.

– Każdy, kto ze mną boksował, powie, że dobrze skracam dystans. Jeśli więc uda mi się skutecznie zaatakować, to myślę, że będę w stanie położyć Heleniusa. Można zakładać, że będzie się pykać przez całą walkę z dystansu, ale nie jest to takie łatwe. Tym bardziej że ja nie obawiam się przyjęcia ciosu, a sam odpowiadam trzema albo czterema – tłumaczył nasz pięściarz, od siódmego roku życia mieszkający w metropolii nowojorskiej.

Pełna treść artykułu w "Przeglądzie Sportowym" >>