Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

W piątek w Żyrardowie Albert "Dragon" Sosnowski stoczy ostatnią walkę w karierze. Gdyby rzeczywiście tak było (bo z bokserami nigdy nie wiadomo), to zakończyłby się kawał historii polskiego zawodowego boksu.

Zastanawiałem się przy tej okazji i wyszło mi, że z tych kilku tysięcy walk, które komentowałem w telewizji, najwięcej było pojedynków... Alberta Sosnowskiego. Chyba ze 30. Zaczęło się to w 1999 roku w Bethnal Green w kultowej sali York Hall. Albert miał wtedy zaledwie 20 lat i 5 dni, to był jego piąty pojedynek, wygrał na punkty na dystansie czterech rund z Chrisem Woolasem. Punktował walkę tylko jeden sędzia (ringowy) i dał Smokowi wygraną 39:37.

Przyznam się, że wtedy nie wierzyłem, że w przyszłości Sosnowski zostanie mistrzem Europy, będzie dzielnie walczył o mistrzostwo świata z samym Witalijem Kliczką. Wielki kryzys wiary w Alberta miałem w Budapeszcie, gdy strasznie pokarał go w starciu o młodzieżowe mistrzostwo świata WBC Arthur Cook. Kanadyjczyk zorientował się pod koniec walki, że "Dragon" w ogóle nie umie się bronić przed podbródkowymi i wykończył go tymi ciosami w 9. rundzie. Bezradny Jacek Urbańczyk krzyczał: "Broń się, broń się!!", a Albert nie wiedział jak się bronić, bo w technice miał luki wielkie jak ser "Hit z Ryk".

"Wszystko co osiągnąłem w boksie, osiągnąłem sercem do walki, ambicją, zdrowiem i charakterem" - tak teraz podsumowuję karierę Sosnowski. Zgoda, gdyby za tym szły umiejętności techniczne byłby mistrzem świata.

Pełna treść artykułu na Polsatsport.pl >>