Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

To będzie walka życia Andrzeja Wawrzyka. 25 lutego w Birmingham w stanie Alabama Polak spotka się w ringu z mistrzem świata federacji WBC w wadze ciężkiej Deontayem Wilderem.

Gratulować czy współczuć?
Andrzej Wawrzyk: Zależy. Przyjaciele mi gratulują. Inni „współczują” albo „hejtują”. Ale ludzie mogą mówić, co chcą.

Życzę panu jak najlepiej. Rozumiem, że takich walk się nie odmawia. Długo się pan zastanawiał nad ofertą?
Wstępne zapytania pojawiły się kilkanaście dni temu. Porozmawiałem z trenerem, menedżerem, sam też oczywiście zastanawiałem się nad tym wszystkim. Czekaliśmy także na odpowiedź od telewizji Polsat, bo zależało nam na walce z Tomaszem Adamkiem, ale wiadomość nie przyszła. Z USA dostaliśmy jednak informację, że obóz Wildera widzi nas w tym pojedynku. Rozważyłem za i przeciw, ale to za duża walka i za wielkie wydarzenie, żeby odmówić. Chcę tego starcia, żeby zmazać plamę po nieudanym pojedynku z Aleksandrem Powietkinem.

Wolał pan Adamka od Wildera?
Pierwszy pomysł był taki, żeby najpierw walczyć z Adamkiem, jesienią stoczyć inną większą walkę i dopiero wtedy starać się o pojedynek z kimś z grona najlepszych. Oferta pojawiła się jednak już teraz i nie było się nad czym zastanawiać.

Pana atuty to dobre umiejętności i warunki fizyczne, ale nie odporność na ciosy.
Czysty cios potrafi mną wstrząsnąć bardziej, niż innymi. Z drugiej strony poprawiłem obronę i inne elementy. W ostatnim czasie unikałem przyjmowania ciosów. Wszystko idzie w dobrym kierunku.

Przyjął pan ofertę z powodu pieniędzy czy ambicji?
Ważne było jedno i drugie. Przede wszystkim ambicja, bo ja naprawdę chcę pokazać bardzo dobry boks. Warunki finansowe też są jednak bardzo dobre.

Pełna treść artykułu w "Przeglądzie Sportowym" >>