Ludzie zawsze będą się czepiali. Piotr Żyła to fajny chłopak, ale nagle wszyscy uznali, że muszą komentować jego życie prywatne, choć tak naprawdę nic o nim nie wiedzą. Roberta Lewandowskiego chcieli nosić na rękach, a po mniej udanym meczu wszystko się odwraca. Bez sensu – mówi Artur Szpilka, który 25 maja będzie walczył na PGE Narodowym w Warszawie z Dominickiem Guinnem. Nam opowiedział o depresji, mediach społecznościowych, nowym domu i o tym, kogo ratowałby przed rekinami.
Zarobił pan kilka milionów złotych, wprowadził się do nowego domu. Mówią, że Szpilka to „spasiony kot”, któremu już się nie chce boksować na poważnie. To prawda?
Artur Szpilka: Zawsze musimy zaczynać nasze rozmowy od prowokacji? Dobrze, niech będzie. Powiem tak: po porażce z Adamem Kownackim sportowo spadłem bardzo nisko i o tym dobrze wiem. Mogłem powiedzieć: „Dość”. Miałem chorą rękę, a w takim stanie nie było sensu dalej walczyć. Na szczęście przyjechał do mnie brat, któremu zawsze będę za tamten dzień dziękował. Mati nie pije alkoholu, ale zrobił wyjątek. Jedziemy samochodem, a ten po kolejnym piwie nagle wydarł się do mnie: „Co ty, k..., robisz? Chcesz walczyć z 45-latkami na KSW? Walczyłeś o mistrzostwo świata, a teraz takie coś? Poje... cię?!”. Byłem w szoku, bo wcześniej nie słyszałem, żeby mówił w ten sposób. A on wrzeszczał, że odechciało mi się od porażki z Adamem. Wkurzyłem się i zebrałem się w sobie. Musiałem.
Guinn może panu zagrozić?
Jestem innym zawodnikiem niż w ostatniej walce. I to z wielu powodów. Mam zdrową rękę, to przede wszystkim. A Guinn? Nie upada, a walczył ze świetnymi pięściarzami. Widział już w ringu wszystko, ma doświadczenie i siłę. Pięściarz z wiekiem może tracić szybkość, ale reszta zostaje.
Jak ma pan przegrywać z Guinnem, to lepiej już za dobrą kasę turlać się w klatce.
A czy ja mówię, że z nim przegram? Uważam tylko, że na tę chwilę to dobry przeciwnik. Wracam po dwóch porażkach i chcę iść krok po kroku przed siebie.
Rozmawiamy w pana domu pod Warszawą i nowe lokum robi wrażenie. Finansowo się panu udało.
Gdyby nie wyjazd do Ameryki, nie miałbym tego wszystkiego. Wiele rzeczy zrozumiałem i doceniłem. Tylko ja wciąż nie powiedziałem ostatniego słowa. Chcę pokazać dobry boks w Warszawie. W moim narożniku jest „genialny żółw”, czyli trener Andrzej Gmitruk. Bardzo go szanuję. Zresztą, każdy z moich trenerów coś mi dał, a mówię też o Fiodorze Łapinie i Ronnim Shieldsie. Nigdy nie spotkałem kogoś takiego, jak Fiodor. To perfekcjonista i człowiek z zasadami. Ronnie to luzak, a zarazem ktoś, kto wprowadzał odpowiednią atmosferę. Teraz jest Andrzej i nigdy wcześniej nie pracowałem z kimś, kto byłby jednocześnie tak dobrym psychologiem i miał „bokserskie oko”. Nie potrzebuję dzisiaj kogoś, kto mnie kopnie w tyłek, a mentora. Kimś takim jest trener Gmitruk.
Pełna treść artykułu w "Przeglądzie Sportowym" >>