Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 


Przemysław Opalach

Przemysław Opalach (13-2, 12 KO) zakończył dziś okres przygotowań do walki w Ghanie. Podczas gali Warriors Night II, olsztyński pięściarz zmierzy się 20 grudnia z Maishą Samsonem (8-4-2, 4 KO). Stawką pojedynku będą pasy IBF International, WBF i WBO African kategorii superśredniej. - Muszę to wygrać. Jeśli przegram, to najprawdopodobniej będę musiał zakończyć karierę – zapowiada założyciel „Wilków Olsztyn”.

Kamil Kierzkowski: Twój wylot do Ghany coraz bliżej. Myślisz, że będzie to przełom w twojej karierze?
Przemysław Opalach: Tak, mam nadzieję, że ta walka otworzy mi wiele drzwi. Obecnie jestem chyba jedynym Polakiem, który wybiera się na walkę w tak specyficzne miejsce jak Afryka. Podejmuję jednak takie ryzyko. Mógłbym oczywiście zamiast tego poobijać w tym czasie kilku kelnerów w Polsce… ale nie chcę tego. Chcę tylko poważniejszych walk. W tej mam do wygrania 3 tytuły. Na takich walkach mi zależy.

- Kończysz okres przygotowań. W jakiej jesteś formie?
Właśnie dziś rano przeprowadziliśmy z trenerem ostatni trening. Forma? Powiem tak: jak na polskie warunki, polski klimat itp. – jestem przygotowany bardzo dobrze. Mam nadzieję, że podobny poziom uda się utrzymać w Ghanie. Wieczorami jest tam obecnie średnio 26-27 stopni, w dzień 32-33. Do tego dochodzi 58% wilgotności powietrza. Cóż. Zobaczymy jak mój organizm zniesie walkę w takich warunkach. To na pewno dodatkowa motywacja, by zakończyć walkę przed czasem.

- …forma najlepsza w karierze?
Zdecydowanie. Wagę mam już praktycznie od 3 tygodni. Trzymam ją bez problemu, a przy tym dobrze się czuję. Nie muszę nic zrzucać. W tym miejscu szczególny ukłon w stronę Life Fitness Academy: rozpisali mi dietę, pomagali we wszystkich kwestiach tego typu. Wiedzieli co robią. To świetni fachowcy. Efekt jest taki, że czuję się świetnie.

- Debiutowałeś na zawodowych ringach stosunkowo niedawno. W maju mierzyłeś się już o tytuł IBF International. Teraz zawalczysz o niego ponownie, a dodatkową stawką pojedynku są pasy WBF i WBO African. Wielu zachodzi pewnie w głowę: w jaki sposób facet, który nie podlega pod żadną grupę promotorską, dostaje walki tego typu?
Po prostu się staram (śmiech). Mam troszkę znajomości. Poza tym wiesz… Tak jak to w życiu: nikt nie robi nic za darmo. Wprawdzie Ghana nie jest typowo moją inwestycją, gdyż to mnie takową walkę zaproponowano. Dotychczas to ja wszystko opłacałem, dokładając przy tym ciągle z własnej kieszeni. Mam dobrych sponsorów, którzy wierzą we mnie i chcą mi pomóc. Gdyby nie oni – nie miałbym żadnych szans.

- W Ghanie są dwie możliwości: albo wygrasz, albo przegrasz. Wspomniałeś kiedyś, że jeśli przegrasz w Afryce, to kończysz karierę. Dalej podtrzymujesz to postanowienie?
Tak. W przypadku przegranej najprawdopodobniej tak właśnie zrobię. Rozmawiałem już o tym z trenerem. Po porażce w maju musiałem praktycznie wszystko zaczynać od zera. Ma to wprawdzie też swoje dobre strony, ale od nowa to od nowa. Jeśli przegrałbym w tej chwili… - to znów musiałbym wszystko budować od fundamentów. Nie wiem czy miałbym już na to dostatecznie dużo siły, pieniędzy i ochoty. Mógłbym jeździć po kraju i robić za kelnera… tylko po co? Milionów nie zarobię, a stracę zdrowie. To kiepski interes. Trzeba patrzeć na to realnie.

- Oczywiście życzę Ci jednak wygranej. Co jeśli zwyciężysz w pojedynku z Samsonem?
Będę szukał kolejnych wyzwań, kolejnych tytułów…

…jeszcze więcej tytułów? W Ghanie zawalczysz o trzy.
(śmiech). Tak poważnie to nie mam jeszcze konkretnych planów. Ta walka jest dla mnie teraz oczywistym priorytetem i nie chcę zbytnio wybiegać w przyszłość. Mam w Afryce robotę do zrobienia. Jak ją wykonam, to wtedy będę się zastanawiał. Trzeba pamiętać, że to TYLKO i AŻ boks. Samson to nie Froch, ale nie chcę go lekceważyć. Broner też dużo mówił przed walką z Maidaną… - a każdy widział jak to się skończyło.

- Zwycięstwo pchnęłoby Cię w górę we wszystkich rankingach. Istnieje prawdopodobieństwo, że zacząłbyś się pojawiać w zestawieniach IBF czy WBO. Widziałbyś jakieś szanse w konfrontacji z kimś z tych rankingów?
Szczerze mówiąc… to chyba nie ma sensu się zbytnio oszukiwać. Umiem boksować, ale trzeba też znać swe miejsce w szeregu jeśli miałbym sprawdzać się na tle największych światowych wyjadaczy w mojej wadze. To trochę inna liga, zdaję sobie sprawę. Gdybym jednak otrzymał propozycję tak poważnej walki – to bym ją przyjął. Taki już jestem, że nie boję się wyzwań… nawet jeśli miałbym być na straconej pozycji.

- Nie byłoby powtórki z walki z Ajetovicem?
Możliwe. Istnieje taka możliwość. Sądzę jednak, że wtedy zupełnie inaczej bym się przygotowywał niż ostatnio. Byłyby również inne pieniądze, o tym też nie można zapominać. Na pewno nie byłbym faworytem. Do ringu jednak wyjść bym się nie bał. Dostaję propozycję tak poważnej walki – parę minut i jest decyzja z mojej strony.

- A co z naszym polskim podwórkiem? Jak widzisz się na tle takich zawodników jak chociażby Sołdra czy Dąbrowski?
To jest boks: chwila nieuwagi, jeden cios i siedzisz na dupie. Wszystko jest możliwe. Nie wierzę jednak, by – choćby wspomniani Sołdra czy Dąbrowski – byli mi w stanie zaoferować takie pieniądze, które pokryłyby się chociaż z tymi, które sam zainwestowałem w swoje walki. Z drugiej strony – oni są w trochę innej sytuacji. Stoją za nimi promotorzy. Jeśli przegrają, to nie będzie miało to aż takiego wpływu na ich karierę. U mnie natomiast taka przegrana – przy braku promotora i wszystkim co za tym idzie - wiązałaby się z końcem, albo kolejnymi poważnymi pieniędzmi, które musiałbym wykładać z własnej kieszeni.

- Więc chodzi głównie o kwestie finansowe?
Nie ma sensu kogokolwiek oszukiwać. Biorę największe wyzwania z największymi pieniędzmi. Mam rodzinę, muszę z czegoś żyć. Na starciu z Sołdrą i Dąbrowskim – a przynajmniej tak mi się wydaje – miałbym zbyt mało do zyskania, a zbyt wiele do stracenia.

- A gdyby na twoim biurku pojawił się kontrakt na taką walkę… z zadawalającymi Cię warunkami finansowymi?
Jeśli tylko pojawiłby się taki kontrakt, dobra oferta – to oczywiście. Jak najbardziej.

- Wracając do kwestii promotorów – nie myślałeś o tym, by zacząć współpracę z którąś grup promotorskich?
Chyba nie jest mi to teraz potrzebne. Na razie nie idzie mi aż tak źle. Mam w dodatku złe doświadczenia przywiezione z USA. Poznałem trochę ten klimat – i to z tej złej strony. Może w przyszłym roku zastanowię się nad jakimiś zmianami. Nie wiem. Wszystko pokaże walka w Ghanie.

- Wylatujesz praktycznie na kilka dni przed świętami. Jak reaguje na to twoja rodzina?
Oczywiście żona martwi się tymi wszystkimi kwestiami związanymi z przelotem, czy dotrę do domu na czas itp. Wspiera mnie jednak. Wie, że to dla mnie ostatni dzwonek na pchnięcie kariery do przodu. Wie też, że kocham boks. Wspiera mnie – jako żona i jako przyjaciel. Mam wielką nadzieję, że uda mi się wygrać i dla niej i dla synka..

- Pisałeś list do św. Mikołaja w związku z tymi pasami?
(śmiech). Nie muszę, wywalczę je sam. Najlepszym prezentem jest moja rodzina. Lata temu poznałem moją żonę właśnie w okresie świątecznym. To najlepsze co mogło mnie spotkać.

- Masz już jakieś specjalne miejsce na pasy?
Jasne. Specjalna gablota stoi już od dłuższego czasu u mnie w klubie.

- Jakie są jej wymiary?
Tzn?

- Pytam, bo nie wiem czy jest w niej miejsce na kolejne, dalsze tytuły…
Nie (śmiech). Na razie tylko na te, które przywiozę wkrótce z Ghany. W przyszłości na pewno jednak ją rozbuduję… albo pomyślę o kolejnej.