Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

- Śledzę WSB i ringi amatorskie.  Widziałem zawodników w kadrze "Hussars" i jej liderem jest człowiek, z którym wygrałem bardzo wysoko. Oczywiście mam na myśli kategorię półcieżką. Myślę, że byłoby tam miejsce dla mnie, jednak nikt się nigdy do mnie nie odezwał. Ja nie będę szukał sam kontaktów. Hubert Migaczew zna mnie, na mistrzostwach Polski w 2012 r. pokonałem jego dwóch zawodników. Jeden miał być pewnym złotym medalistą, a drugi miał zdobyć minimum brąz. Trener Migaczew powiedział mi po mistrzostwach, że „wykosiłem”  jego zawodników - wspomina Krzysztof Sadłoń w rozmowie z Marcinem Mlakiem z boxingpassion.com. Utalentowany pięściarz mówi też o tym, jak blisko był podpisania zawodowego kontraktu z grupą KnockOut Promotions.

- Ostatni raz startowałeś na mistrzostwach Polski w Poznaniu (w 2012 roku). Wygrałeś cały turniej, w finale pokonałeś Mateusza Tryca.  Jak oceniasz tamte zawody?
Krzysztof Sadłoń: Na mistrzostwa pojechałem jako zawodnik „z cienia”, ponieważ nie jeździłem na zgrupowania kadry narodowej. Sprawy trochę ucichły, jeżeli chodzi o moją osobę. Natomiast jechałem na te mistrzostwa z zamiarem udowodnienia wszystkim, że to ja jestem numerem jeden w kategorii półciężkiej. Czułem się zawsze niedoceniany wśród trenerów i w środowisku, mimo iż osiągałem wyniki sportowe. Przygotowywałem się bardzo sumiennie do mistrzostw w Poznaniu. Trenowałem sam, na wynajmowanej przez siebie hali, pomagał mi trochę trener Zenon Kaczor. Jeżeli chodzi o same zawody, to nie analizowałem tego, czy losowanie mi sprzyjało, czy nie. Wychodzę z założenia, że jeśli chcesz być najlepszy, to musisz wygrywać z najlepszymi, więc nie przywiązywałem do tego uwagi.  W pierwszej walce stanąłem naprzeciw, niestety już nieżyjącego, Mateusza Kotońskiego.  To była bardzo ciężka walka - Mateusz był bardzo silnym zawodnikiem. Ja jednak boksowałem mądrze, taktycznie i udało mi się go oszukać (wygrana 5:0). Podczas tego starcia otrzymałem mocny cios nasadą rękawicy i, jak się okazało po turnieju, doznałem uszkodzenia kości policzkowej. Drugim pojedynkiem było starcie z Mateuszem Górowskim. To była najgorsza walka w moim wykonaniu na mistrzostwach Polski w Poznaniu. Mateusz to młody zawodnik - niewygodny, zbliżone warunki fizyczne do moich. Nie chciał przyjąć otwartej walki, więcej klinczował. Ja natomiast starałem się spokojnie prowadzić walkę i wygrałem jednogłośnie (5:0).  No i przyszedł czas na Mateusza Tryca, wtedy wielkiego faworyta zawodów. Tryc to bardzo silny zawodnik. Rozwiązałem tą walkę podobnie jak pierwszą, boksowałem z dystansu z założeniem taktycznym. Czasami wpadałem w półdystans, żeby pokazać, że też potrafię walczyć w tym elemencie. Wygrałem pewnie (5:0) i udało się zdobyć następny tytuł.  Dużo trenerów było rozczarowanych takim obrotem sprawy.  Tuż po walce szkoleniowcy kadry podeszli do mnie i zapytali, czy pojadę na kwalifikacje olimpijskie.  Po wcześniejszych doświadczeniach nie chciałem jednak mieć z kadrą nic wspólnego.  Co prawda wyjazd na igrzyska to jest to, o czym marzy każdy sportowiec, ale i tak by nic z tego nie wyszło. Podczas walki z Trycem dostałem mocny cios po komendzie stop i doznałem połamania żeber z przemieszczeniem. To mnie automatycznie wyeliminowało ze startów.

- Jak wyglądała Twoja kariera po startach z Poznaniu?
Dużo czasu zajęła rehabilitacja żeber i kości policzkowej. To wszystko musiało potrwać. Powiem szczerze, że żebro nie zrosło się prawidłowo i w każdej chwili mogę zdecydować się na zabieg. Nie jest on jednak konieczny – po prostu czuję dyskomfort,  ale nie jest to na tyle poważnie, żeby trzeba było operować. Dlatego jak długo się da, będę to odwlekał.  Tak naprawdę to nie ma gdzie boksować w Polsce. Te wszystkie turnieje, które odbywają się w kraju, są według mnie turniejami o pietruszkę. Dla zawodnika mojego pokroju nie są ani przydatne, ani potrzebne. Następną sprawą są problemy finansowe w klubie – nie było funduszy na wyjazdy itp. Żeby wystawić 3-4 zawodników na taki turniej, potrzeba kilku tysięcy złotych. Klubu nie stać na takie wydatki.

- Jaki masz bilans walk amatorskich?
Stoczyłem około 160 walk, z czego 25 przegrałem. Przegrywałem z najlepszymi zawodnikami. Miałem kilka porażek w meczach międzypaństwowych. A w gronie seniorskim w naszym kraju przegrywałem jako młody chłopak ze "starą gwardią", czyli Mirkiem Nowosadą, Piotrem Wilczewskim, Arturem Zwaryczem.  Te przegrane dawały mi więcej sportowo, niż wygrane z innymi zawodnikami.  Miałem też porażki z Włodzimierzem Letrem, jednak nie uważam ich za przegrane, ponieważ były mocno kontrowersyjne.

- Interesuje Cię boks zawodowy?
Miałem propozycję walk profesjonalnych, jednak trochę to wszystko koliduje z moim życiem osobistym. Mam ogromną rolę w swoim życiu – jestem ojcem dwójki dzieci. Warunki, które przedstawiają grupy promotorskie, nie do końca mnie przekonują. Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby postawić na szalę swoją rodzinę.

- Swojego czasu miałeś dobrą propozycję od Andrzeja Wasilewkiego - żałujesz teraz, że jej nie przyjąłeś?
Powiem szczerze, że żałuję tej decyzji. Patrząc przez kontekst mojego życia sportowego, to żałuję bardzo. Wtedy miałem wszystko "czarno na białym". Miałem propozycję kontraktu od Pana Andrzeja Wasilewskiego, był klarowny i czytelny. Myślę, że to były bardzo dobre warunki jak na tamtejszy etap mojej kariery i dotychczasowe osiągnięcia na ringach amatorskich. Moja zawodowa kariera mogła rozwinąć się w dobrym kierunku. Dzisiaj wiedziałbym na czym stoję, może byłbym zawodowym mistrzem świata, a może zniknąłbym z boksu zawodowego. Wstrzymywały mnie przed podpisaniem kontraktu igrzyska olimpijskie. To było moim celem życiowym,  zresztą jak każdego sportowca.  Myślę, że każdy sportowiec marzy o medalu olimpijskim lub chociaż wyjeździe na olimpiadę.  Później miałem złamaną rękę i prysły nadzieje na start olimpijski i zawodowy kontrakt.

- Czyli wizja zdobycia medalu olimpijskiego jest tak mocna, że przysłania wszelkie inne możliwości?
Dokładnie, tak to wygląda. Ja miałem wszystko ułożone w głowie. Wychodziłem z założenia, że jeżeli zdobędziesz medal na igrzyskach lub amatorskich mistrzostwach świata, to wtedy rozdajesz karty i wybierasz sobie najlepszą z grup promotorskich. Byłem wtedy młodym chłopakiem. Chciałem mieć wszystko poukładane – najpierw udana kariera amatorska, następnie boks zawodowy.

- Jest jedno ciekawe rozwiązanie dla Ciebie: Liga WSB i „Hussars Poland”. Miałeś propozycję?
Śledzę WSB i ringi amatorskie.  Widziałem zawodników w kadrze „Hussars” i jej liderem jest człowiek, z którym wygrałem bardzo wysoko. Oczywiści mam na myśli kategorię półcieżką  Myślę, że byłoby tam miejsce dla mnie, jednak nikt się nigdy do mnie nie odezwał.  Ja nie będę szukał sam kontaktów. Hubert Migaczew zna mnie, na mistrzostwach Polski w 2012 r. pokonałem jego dwóch zawodników. Jeden miał być pewnym złotym medalistą, a drugi miał zdobyć minimum brąz. Trener Migaczew powiedział mi po mistrzostwach, że "wykosiłem" jego zawodników.

Cały wywiad z Krzysztofem Sadłoniem na stronie Boxingpassion.com >>