Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Miał walczyć z Albertem Sosnowskim. Jednak zamiast wyjść do ringu za kilkanaście dni, we wtorek położy się na stole operacyjnym. Andrzej Wawrzyk (29-1, 15 KO), były pretendent do tytułu mistrza wagi ciężkiej, przeżył w sobotę groźny wypadek samochodowy.

Kierowca autobusu, który wypchnął pana na zderzenie z innym autem przyznał się do winy.
Andrzej Wawrzyk:
Co tu dużo mówić? Jechałem do domu, a tu nagle coś mnie wypycha z drogi i uderzam w inne auto. Tyle pamiętam. Straciłem przytomność. Na drodze było po jednym pasie w każdą stronę, ale fragmentami pojawiały się odcinki, gdzie na dodatkowym pasie można wyprzedzać. Auta osobowe jechały za autobusem i tam zaczęliśmy go wyprzedzać. I wtedy kierowca postanowił też kogoś minąć. Nie widział mnie, tak myślę, ale wjechał na moje auto. Ratowałem się jak mogłem, ale wyjechałem na drugi samochód. Gdybym centralnie czołowo się z nim zderzył, teraz byśmy nie rozmawiali. Uderzyłem jednak połową maski mojego auta w połowę drugiego. Tamtego kierowcę zabrali helikopterem, ale z tego co wiem nic mu się nie stało. Jechałem przepisowo, nie było nawet gdzie przyspieszyć. Byliśmy w kolumnie jeden za drugim. Dopiero na drodze do wymijania osobówki skoczyły do wyprzedzania. Dobrze, że miałem twarde auto. Gdybym jechał czymś mniejszym... nie byłoby już nic. W tym, którym jechałem rozwaliło się wszystko. Oszukałem przeznaczenie.

Czytałem o akcji ratunkowej...
Ocknąłem się, gdy podbiegli lekarze. Nie mogłem się ruszyć, miałem zaklinowane nogi, bo podłoga się złożyła. Najważniejsze, że jechałem sam i że wszyscy żyją. Ale to był duży wypadek. Gdy odzyskałem przytomność zacząłem sprawdzać czy mam ręce i nogi na swoim miejscu, czy mogę się ruszyć. Rękoma mogłem, nogami nie, ale na szczęście wiedziałem dlaczego.

To, że przejdzie panu koło nosa walka z Albertem Sosnowskim to w tym wszystkim najmniej ważne.
Pewnie. Jestem jednak dobrej myśli, wierzę, że wrócę do ringu. Miałem już wiele kontuzji, zawsze sobie radziłem, więc patrzę przed siebie. Teraz od razu wiedziałem, że jest poważnie, choć może nie aż tak. Jestem już dokładnie przebadany i dobrze, że to wszystko jest jasne. Po pierwszych, niezbyt dokładnych prześwietleniach, wyglądało to bardziej optymistycznie, ale gdybym nie zrobił szczegółowych badań, może później nie mógłbym nawet chodzić. Szczerze mówiąc, teraz o sporcie za bardzo nie myślę. Chcę dojść do siebie, przejść operację i wrócić do domu, do rodziny. W momencie uderzenia w drugie auto było jak na filmach, bo zobaczyłem przed oczami swoje dzieci. Później już nic nie pamiętam. Żona bardzo to przeżyła. Samo zdjęcie samochodu robi ogromne wrażenie, więc teraz się cieszymy, że stało się tylko tyle.

 Jako niebity go pan nie sprzeda.
(śmiech) O tym nawet nie pomyślałem. Teraz naprawdę skupiam się tylko na tym, żeby wrócić do domu. Może będę mógł już w czwartek albo piątek?

 To najtrudniejszy moment w życiu?
Byłem o krok od śmierci, mogłem zostawić na tym świecie swoją rodzinę. Mogło mnie nie być.

 Na facebooku napisał pan, że kierowcy autobusu urwałby pan łeb.
Ja wiem, że takie rzeczy się zdarzają, ale skur... w tirach i autobusach myślą, że wszystko mogą. Jeżdżę co tydzień z Warszawy do Krakowa i widzę co się dzieje, widzę co robią. Jeżdżą jak im się podoba. O to mam żal.

O boksie przeczytasz także w "Przeglądzie Sportowym" >>