Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Sharkey i SchaafJego nazwisko po raz pierwszy pojawiło się na wielkiej arenie w 1929 roku. W owym czasie Ernie Schaaf, Niemiec z amerykańskim paszportem  pokonał wielu znanych pięściarzy, a największym echem odbiło się jego zwycięstwo nad Risco. W rok później, kiedy Schmeling po zwycięstwie przez dyskwalifikację z Sharkey'em, zdobywał mistrzostwo świata, Ernie Schaaf rywalizował z już Max’em Baerem i Charlie’m  Retzlaffem o prawo udziału w światowej czołówce wagi ciężkiej. I zwycięstwem nad Retzlaffem znacznie się do tego celu zbliżył.  

Popełnił jednak olbrzymi błąd; na swojego menedżera zdecydował się wybrać Jacka Sharkey’a, który również nie tracił nadziei na zajęcie tronu królewskiej kategorii. Niefortunnie wybrany opiekun dbał przede wszystkim o własne interesy; zorganizował Erniemu walkę z konkurentem do tytułu- Max’em Baerem. Przegrana przez nokaut odsunęła Schaafa od rywalizacji, a kolejne porażki, w dodatku z miernymi rywalami, zdawały się całkowicie wyeliminować utalentowanego pięściarza.

Niespodziewani pojawiła się propozycja walki ze Stanleyem Poredą. Polakiem z pochodzenia, pięściarzem również utalentowanym, który odnotował nawet zwycięstwo nad włoskim olbrzymem - Primo Carnerą. Wygrał zresztą i z Schaffem - przed zaledwie sześcioma miesiącami.

Video. Tragiczna runda walki Carnera - Schaaf >>

Fachowcy nie dawali załamanemu porażkami Erniemu najmniejszych szans, spekulacje dotyczyły jedynie czasu trwania pojedynku, zastanawiali się, która runda będzie ostatnią w tym nierównym boju.


Ale, co jest w sporcie najpiękniejsze, rokowania nie zawsze znajdują odzwierciedlenie w ringowej konfrontacji. I tak było w spotkaniu Schaaf- Poreda; sensacyjne zwycięstwo, przez TKO w szóstej rundzie odniósł outsider. W dodatku nie był to dla niego trudny pojedynek; Polak górował jedynie w pierwszej rundzie, w której bezlitośnie punktował rywala. I być może właśnie ta przewaga, zbytnia pewność siebie zgubiła Stanleya. W drugim starciu ciągle jeszcze nękał Erniego nieustannymi atakami, jednak zupełnie przy tym zapominając o obronie. Pod koniec rundy nadział się na potężny sierpowy, który rzucił go na deski. I wtedy, zamiast próbować dojść do siebie w trakcie wyliczania, będąc jeszcze niezupełnie przytomny, natychmiast podjął walkę. To kosztowało go kolejny nokdaun- na szczęście przerwany gongiem. Ale do narożnika musieli doprowadzić go sekundanci. Co się jednak odwlecze... W trzeciej rundzie znów był liczony, a kolejne dwie, pełne szaleńczych ataków Schaafa, wytrzymał jedynie dzięki nieprawdopodobnemu uporowi. Na początku szóstego starcia lewy sierpowy rzucił Poredę na liny, a kolejne ciosy powalały go na deski. Podniósł się jeszcze, ale za chwilę znów padł. Tym razem sędzia nie pozwolił na niechybną egzekucję, przerwał pojedynek ogłaszając zwycięstwo Schaafa przez techniczny nokaut.

I tym sukcesem zamerykanizowany Niemiec wrócił do gry o najbardziej prestiżowe w pięściarstwie wyróżnienie - tytuł mistrza świata wagi ciężkiej. Ale o tym musiał rozstrzygnąć pojedynek eliminacyjny. Rękę na pulsie trzymała Madison Square Garden, lecz bez udziału Schmelinga, ani Baera, ci nie zgadzali się na rywalizację w MSG.

Na pojedynek z Schaafem zdecydował się Primo Carnera - „Alpejski Olbrzym”. Włoski emigrant odnaleziony przez byłego mistrza Francji wagi ciężkiej, Journaisa. Świetnego ongiś pięściarza, ale mającego mierne pojęcie o nauczaniu boksu. Amatorski debiut olbrzyma był daleki od imponującego; poddał się w trzeciej rundzie Baronetowi - zawodnikowi zaledwie wagi półśredniej! Trener i menedżer w jednej osobie stracił wiarę, sprzedał wielkoluda przy pierwszej nadarzającej się okazji. Nabywcą był francuski impresario Leon See. Metody, jakimi się posługiwał budując image pięściarza, sam - bez najmniejszej żenady - opisał na łamach francuskiego czasopisma Marianne:

„Dziś mogę swobodnie mówić o debiucie Carnery, mogę wyznać, że z Sebilo walczyliśmy właściwie oba j- on pięściami, a ja... pieniędzmi!
Przed pierwszą walką podszedłem do rywala Carnery:
- Ile pan dostanie za ten mecz?- zapytałem.- Tylko pięćset franków? A chce pan zarobić jeszcze pięćset? Niech pan posłucha :- Pański przeciwnik nigdy nie walczył, jest to jednak siłacz, cięższy od pana o całe 30 kg i jeśli trafi dobrze, gotów zrobić panu krzywdę. Może pan tego uniknąć. Jeśli mój uczeń wygra w 2. rundzie przez KO, dostanie pan dodatkowe 500 franków!
- Zdaje mi się, że pański pupil istotnie pokona mnie w 2. rundzie - chętnie zgodził się Sybilo - nie mam najmniejszej ochoty umierać na ringu”.

W podobnym stylu toczyły się kolejne pojedynki Carnery. Menedżer opłacał zwycięstwa skutecznie budując wizerunek podopiecznego. Zdawał sobie jednak sprawę, że nie w Europie, a za oceanem można zarobić naprawdę duże pieniądze. I tam, w pogoni za olbrzymią sławą i proporcjonalnie dużymi honorariami, udali się pod koniec 1929 roku. Primo eksploatowany był niemiłosiernie, przez niespełna dziewięć miesięcy stoczył ponad dwadzieścia pojedynków, walczył, bywało, nawet co tydzień. Przegrał dopiero 23. walkę- przez dyskwalifikację z Maloney’em. Pozostałych rywali nokautował, najczęściej w pierwszym lub drugim starciu.

Więcej o historii boksu na colma1908.com >>

Jednak nie było łatwo, możliwości oszusta-menedżera okazały się niewystarczające, piętrzące się trudności zmusiły Leona See do sprzedaży praw do Carnery w Ameryce. Kolejnym opiekunem pięściarza - za 100.000 dolarów - został wpływowy gangster Bill Duffy mający już w swojej stajni m.in. Edwarda Rana.

Ale mimo amerykańskich zwycięstw nie wróżono Carnerze wielkich sukcesów; sceptycznie wypowiadali się o nim dziennikarze, nie dawali szans pięściarscy fachowcy, m.in. ex-mistrz świata Jack Johnson: - To jest zacny chłopak, ale to nie bokser. Po prostu jest za duży na pięściarza. Ma nierównomiernie rozłożony ciężar ciała, a jego ramiona są zbyt małe w stosunku do pozostałych części.

W wielkie sukcesy byłego stolarza i tragarza w przedsiębiorstwie przewozowym wierzył jedynie Bill Duffy. I miał rację, Carnera pilnie trenował, nauczył się walczyć. Stał się naprawdę wartościowym pięściarzem.

Dziesiątego lutego 1933 roku w Madison Square Garden pojawiło się ponad 20.000 widzów, fani pięściarstwa oczekiwali wielkich emocji.  Przez myśl nikomu nie przyszło, że mecz może zakończyć się tragicznie.  A taki był finał pojedynku; w 13. rundzie Carnera zadał rywalowi potworne uderzenie - na punkt, w sam podbródek. Schaaf padł nieprzytomny, w dodatku uderzył głową o źle zabezpieczone deski ringu. Publiczność nie dawała wiary w siłę uderzenia, wietrzyła podstęp, oszustwo organizatorów. Ale Schaaf nie podnosił się mimo, iż od wyliczenia upłynęło wiele minut. Ciągle nieprzytomny trafił do szpitala, zespół lekarzy przeprowadził trwającą ponad cztery godziny operację mózgu. Niestety, pięściarz zmarł nie odzyskawszy przytomności. Na cztery dni przed 25. urodzinami.

Tragiczna runda walki Carnera - Schaaf
http://www.youtube.com/watch?v=_8wtM68GBAA

Carnera został aresztowany pod zarzutem zabójstwa, odzyskał wolność po kilku godzinach. Zdecydował się na udzielenie prasie wywiadu:

- Na spotkanie z Schaafem zgodziłem się z prawdziwą przyjemnością. Muszę przyznać, że nigdy wcześniej nie walczyłem z taką determinacją.  Zdawałem sobie sprawę jak wiele od tego meczu zależy; wiedziałem, że jedynie zwycięstwo daje mi szansę walki o mistrzostwo świata. Koniec był tragiczny- zabiłem człowieka, do którego żywiłem uczucie szczerej przyjaźni i podziwu. Nigdy dotąd nie spotkałem się z pięściarzem dzielniejszym i odważniejszym od nieszczęsnego Schaafa. Zrzekłbym  się wszelkich sportowych aspiracji, gdybym mógł przywrócić mojego rywala do życia. Przebieg ostro prowadzonej walki nie wróżył tak smutnego zakończenia. Każde uderzenie Schaafa było groźne i niejednokrotnie odczułem dotkliwie niszczące działanie jego twardych pięści. W piątej rundzie otrzymałem najsilniejszy cios w mojej dotychczasowej karierze. Ale z biegiem czasu czułem, że mój przeciwnik słabnie. Toteż w jedenastej rundzie, gdy widziałem, jak Schaaf pada, nie sądziłem, że zdoła się podnieść. Jednak z nadludzką wytrzymałością dźwignął się z podłogi ringu. Niestety, w 13. starciu upadł, aby już nigdy się nie podnieść. To było najsmutniejsze i najboleśniejsze zwycięstwo, jakie może odnieść bokser.

Krzysztof Kraśnicki
www.colma1908.com{jcomments on}