Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Przemysław SaletaPodobno popularność, jaką zyskał sobie na przestrzeni lat Przemysław Saleta była zapisana w gwiazdach na długo przed jego pierwszymi sukcesami. Na dwa lata przed sięgnięciem po pierwsze poważne trofeum – mistrzostwo Europy w wadze superciężkiej w kickboxingu, bliska znajoma rodziny Saletów miała wziąć zdjęcia przyszłego czempiona oraz jego młodszego brata Alka i zawieźć do miejscowości Waliszowa pod Bystrzycą Kłodzką. Tam, swojego daru na podstawie wręczonych podobizn użył popularny w okolicy jasnowidz „Filipek”. Nieżyjący już prosty człowiek o niezwykłych możliwościach miał powiedzieć po prostu: „jeden z nich będzie sławny”. Padło na Przemka.

Urodzony 7 marca 1968 roku we Wrocławiu Przemysław Saleta do walki został zainspirowany podobnie jak tysiące innych przedstawicieli jego pokolenia. Bruce Lee i jego „Wejście Smoka” na znacznej części młodzieży lat ’80 zostawiło trwały ślad… często nie tylko w przenośni. Sam Saleta wielokrotnie określał się jako „ofiara wejścia smoka”, chociaż przed szałem na Kung – Fu odnosił szkolne sukcesy w sportach o odmiennym charakterze, wspomnieć wystarczy piłkę nożną, koszykówkę, siatkówkę.

Na pierwsze poważne treningi sztuk walki Saleta uczęszczał do sekcji kick-boxingu zorganizowanej przy Politechnice Warszawskiej. Było to w 1986 roku. Już po 2 miesiącach został wicemistrzem Polski tej dyscypliny, po 2 latach treningu wygrał mistrzostwa Europy w wadze superciężkiej. Później Saleta dokładał do kolekcji kolejne trofea, kilka pucharów mistrza Polski, mistrzostwo świata amatorów, następnie mistrzostwo Europy i mistrzostwo świata zawodowców. W kick-boxingu zdobył praktycznie wszystko, co można było zdobyć, dojrzał więc do decyzji, aby spróbować swoich sił w sporcie o znacznie większych tradycjach i znacznie większej konkurencji – pięściarstwie.

Początki w tym sporcie Saleta miał wymarzone. Trzy zwycięskie pojedynki z czołowymi amatorami kraju (Włodarczyk, Rybacki, Pyra), następnie wyjazd na Florydę i przejście na zawodowstwo. W USA Saletę szkoliła jedna z największych legend trenerskich w historii pięściarstwa – Angelo Dundee. Dla niewtajemniczonych wystarczy wspomnieć, że to Dundee przez większą część kariery i do jej samego końca prowadził wielkiego Muhammada Alego. Kiedy George Foreman nokautował Michaela Moorera stając się najstarszym w historii mistrzem świata wagi ciężkiej i mistrzem w historii zawodowego boksu w ogóle (ten rekord pobił już Bernard Hopkins) zmarły w zeszłym roku członek międzynarodowej galerii sław stał w jego narożniku.



Pod skrzydłami przepowiadającego Salecie mistrzostwo świata Dundiego również i on zapisał się w historii, i chociaż nie był to wyczyn na miarę tej przepowiedni ani tym bardziej dokonań poprzednich podopiecznych Angelo, to z pewnością fakt warty odnotowania. 29 lipca 1991 roku, przy siedzącym na trybunach Muhammadzie Alim, już w pierwszej rundzie na gali w Miami „Chemek” znokautował Stephena Paolili, zostając oficjalnie pierwszym polskim bokserem zawodowym. Miano „pierwszego” miało przylgnąć do Salety jeszcze kilkukrotnie. Przemek wystąpił między innymi w roli bohatera wieczoru na pierwszej gali boksu zawodowego w powojennej Polsce zorganizowanej przez Jerzego Kuleja. Przed 4-tysięczną publicznością na Torwarze, znokautował w 8 rundzie Walijczyka Iana Bullochiego.

Jak to jednak mawiają: szczęście początkującego nie musi być dobrym omenem na przyszłość, a im dalej w las tym większa szansa na potknięcie. Saleta pomimo swojej „prekursorskiej” roli w polskim boksie zawodowym, nigdy nie był specjalnie za tę rolę hołubiony. Kibice z reguły nie pokładali w nim także nadziei na wielkie sportowe sukcesy, między innymi dlatego, że boks w wadze ciężkiej lat ‘90 przy wcześniej uprawianej przez niego wersji urozmaiconej kopniakami, był jak starcia gladiatorów w rzymskim Koloseum przy zapasach na antresoli w podstawówce. Zupełnie inna jakość, zupełnie inny rozmach, zupełnie inna rywalizacja. Pesymizm fanów potęgował sam Saleta nieraz płatając kibicom figla…

W swoim pierwszym podejściu do poważnego tytułu w kategorii ciężkiej, w 1995 roku, Saleta uznał wyższość rywala już w pierwszej rundzie. Zeljko Mavrovic, pomimo małej pomocy sędziego, nie dał mu szans w starciu o mistrzostwo Europy. Szczególnie wdzięcznym przyczynkiem do kpin okazała się walka Salety z pewnym dwumetrowym murarzem z Holandii. Prowadzący na punkty, pewny siebie i uśmiechający się do rywala Saleta został zaskoczony pod koniec piątego starcia. Minuta przerwy nie pozwoliła mu się dostatecznie zregenerować i rzemieślnik z Niderlandów zdemolował sklasyfikowanego znacznie wyżej w rankingach Polaka. To w tamtym okresie przełomu tysiąclecia mówiono najwięcej o jego pojedynku z Andrzejem Gołotą. Faworyt wtedy mógł być jednak tylko jeden, „mogący iść na zderzenie z czołgiem, ze szkodą dla czołgu” Gołota nie mógł obawiać się przegrywającego z murarzami, kruszącego się w ringu jak szło „Chemka”. Dużo się o walce dyskutowało, dużo było pokpiwania i humorystycznych tonacji, jednak do starcia ostatecznie nie doszło. Pomimo zorganizowania wspólnej konferencji prasowej, Gołota wybrał bardziej lukratywną walkę z Mikiem Tysonem.

Saleta jednak nie rezygnował z marzeń i po porażce znowu mozolnie wspinał się w drabince rankingowej. Ciężka praca i wiara w siebie w końcu się opłaciły, gdyż tym razem dostawszy prestiżową walkę, nie zmarnował swojej szansy. Pomimo zaledwie 4-tygodniowego obozu przygotowawczego, Saleta utarł nosa krytykom, wygrywając sensacyjnie tytuł zawodowego mistrza Europy  w wadze ciężkiej z faworyzowanym multimedalistą amatorskim – Luanem Krasniqim. Rzecz miała miejsce 20 lipca 2002 roku, w jaskini lwa, czyli w niemieckim Dortmundzie.

To był największy dzień chwały w karierze Salety, szkoda tylko, że mało kto na bieżąco mógł się z tego sukcesu cieszyć, walka nie była transmitowana w żadnej polskiej telewizji. Korzystając później z okazji, bokser nie omieszkał podzielić się swoją gorzką refleksją:

- Mogę pana zapewnić, że mój sukces został przyjęty z większym smutkiem w Niemczech niż z radością w Polsce. Nikt chyba w kraju nie wierzył, że mogę wygrać i zdobyć pas. Walki nie transmitowała żadna polska telewizja, a w hali w Dortmundzie nie pojawił się ani jeden polski dziennikarz. Problem jednak ma szerszy wymiar. W Polsce zbyt wiele osób aspiruje do rangi ludzi nieomylnych. Nawet jeśli wygram, opinia jest jednoznaczna. Musiało mi się „przyfuksić”, wszystko zdarzyło się przez przypadek, albo rywal był wyjątkowo słabo. W najlepszym przypadku ktoś powie, że ślepa kura też ma szanse trafić w ziarno i tym podobne bzdury. Na szczęście nie jest to dla mnie najważniejsze. Zawsze podkreślałem, że walczę dla siebie, własnej przyjemności. Dlatego nie przejmuję się złośliwymi komentarzami i wysiłkami niektórych dziennikarzy uważających mnie za bokserskie zero. Nawet przydomek „Szklana szczęka 2″ nie był w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. W sumie jednak sytuacja jest dosyć dziwna. W Niemczech zawsze cieszyli się, że Krasniqi wygrywa, choć ten nie jest nawet w stu procentach Niemcem. U nas zawsze szuka się dziury w całym. To mały kadr z filmu pod tytułem „Polska mentalność”. Mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni – powiedział w jednym z wywiadów.

- Czy to była pana ostatnia walka?
- Raczej tak…

Niestety nie była, Saleta stracił tytuł już w pierwszej obronie. Po kolejnych kilku mało udanych bokserskich występach (w tym porażką w rewanżu z Krasniqim już w otwierającej rundzie) w 2006 roku zakończył bokserską karierę. Życie jednak nie dając mu odpocząć zaraz potem wystawiło go do znacznie poważniejszego boju. W 2007 roku Saleta zdecydował się na operację usunięcia nerki, która była niezbędna dla jego córeczki Nicole, od kilku lat poddawanej dializom. 11 grudnia 2007 roku wskutek powikłań po zabiegu wystąpiła u niego niewydolność oddechowa i krwotok wewnętrzny. Konieczna była operacja. Saleta przez kilka dni był utrzymywany w stanie śpiączki farmakologicznej, na szczęście wszystko skończyło się dobrze, z łóżka pozwolono mu wstać 17 grudnia, święta spędził już w domu, córeczka żyje i ma się dobrze.

Przemysław Saleta to nie tylko sportowiec: grywał epizody w polskich filmach, prowadził programy telewizyjne, promował w mediach swoje pasje: motocykle i pięściarstwo. Nadal jest bardzo często zapraszany do roli komentatora gal bokserskich, prowadził swój własny pub. Przemek dobrze też spisuje się w roli celebryty, kiedy w Warszawie zagościła właścicielka najdłuższych nóg świata, słynna modelka Adriana Slenarikowa, o jej przyjemność zwiedzania stolicy zadbał właśnie towarzyszący jej Saleta. Niektórzy twierdzą, że to bardziej dzięki tym aktywnościom niż talentowi sportowemu bokser zawdzięcza swoją przepowiedzianą sławę.

Teraz, po występach w cyrkowych walkach z Marcinem Najmanem, które złośliwi tytułowali konfrontacją „faceta bez nerki z facetem bez jaj”, Saleta otrzymał szansę na największą walkę w karierze. Nie chodzi tutaj o sportową wagę widowiska, ale o atencję, uwagę i rozmach w promocji, których Salecie w jego karierze tak bardzo brakowało. To będzie również ten czas, kiedy chociaż na jedną noc, Przemysław Saleta będzie mógł wyjść z cienia tak odmiennie od niego, kochanego przez publikę bezwarunkową miłością, Andrzeja Gołoty.

Tekst: Fightklub.pl {jcomments on}