Gdy grał w piłkę, najbardziej lubił moment bójki w szatni z drużyną przeciwną. Zapisując się na boks spełnił marzenie ojca. Kiedy opuścił pierwszy trening, popłakał się. Na ringach amatorskich Kamil Szeremeta był lepszy od mistrza olimpijskiego z Londynu. Na zawodowstwie jego zdecydowaną wyższość musiało uznać już szesnastu rywali. Mimo to, nie jest zadowolony z żadnej swojej walki. Może pierwszą będzie styczniowe starcie o tytuł mistrza Europy?

Spędzisz Wigilię z bliskimi?
Kamil Szeremeta: Tak, Wigilię, pierwszy dzień świąt. We wtorek przyjeżdżam i od razu mam sparing.
A czy będę jeść? Będę, ale nie to co na stole. Karpia nie lubię, pierogi słabo, taki zwykły barszcz też. Zajebista to jest zupa burakowa, jak dobrze zrobisz. Ja ogólnie lubię gotować. Kiedyś zrobiłem dla rodziny, z 4 godziny się zmagałem.

Ile robisz wagi?
Zawsze dziesięć kilo. Dzisiaj nawet chłopaki się śmiali, że jak coś, zastąpię „Główkę” w cruiser. W sumie nie trzeba dużo tyć. (śmiech)

O pas mistrza Europy walczysz we Włoszech. Czeka cię fatalne traktowanie przez organizatorów, skracanie rund.
Wiadomo, że ściany tam nie będą za mną. Ale jak zmierzasz na szczyt, to nie narzekaj, że masz pod górę. Taka jest prawda. Musi być ciężko. Muszą być pot, łzy, krew i wkur*ienie. Głód. W naszej dyscyplinie nawet dosłowny.

Miewasz kryzysy?
Często na sprintach – treningach biegowych z Pawłem Gasserem. Mam chwilę zwątpienia, mówię do siebie: „Kamil, po co ci to potrzebne? Masz już mieszkanie, masz już prawie na remont. Zostaw to w". W takich momentach szukam pomocy w głowie i ją znajduję. Przecież za parę lat żałowałbym, że to zostawiłem, że nie spróbowałem. Wiem, że Bóg we mnie wierzy. Dlatego zrobię wszystko, bo to po prostu moja droga. Musi być ciężko, żeby w ringu było lżej.

W przerwach między rundami zdarza ci przyłożyć pięść do serca i się modlić.
Ja się nie modlę, ja rozmawiam z Bogiem, po swojemu. Rozmawiam z ojcem i dziadkiem. Zawsze mi to pomaga. Robię to w walkach, robię na sparingach. Proszę ich o pomoc, żebym odnalazł w sobie siłę. Niedawno babuszkę pochowałem. Tę od której wcześniej kupiłem mieszkanie. Bidulka zmarła w sierpniu. Duże przeżycie, bo bardzo ją kochałem. 10 lat żyła z alzheimerem, nikogo nie poznawała. Prosiłem dziadka i tatę, żeby zdecydowali co z nią zrobić. Nie mam nic do eutanazji. Wierzę w to, że tam jest lepiej. Daj Boże. Po co człowiek ma cierpieć, męczyć się, wegetować?

Pełna treść artykułu na Sporteuro.pl >>