Pozbierałeś się już po porażce z Joeyem Abellem?
Krzysztof Zimnoch: Tak, taki jest boks. Takie sytuacje się zdarzają. Szkoda, że na takim etapie kariery, ale muszę żyć dalej.

Przed tą walką zapowiadałeś, że zbliżasz się do światowej czołówki, ale zaliczyłeś dużą wpadkę.
To była wpadka, która mocno mnie cofnęła. Wierzyłem w to, że już wkrótce mogę toczyć walki o naprawdę poważne stawki, a Abell brutalnie sprowadził mnie na ziemię. Będę teraz pracował, żeby odzyskać w oczach kibiców i promotorów, to co straciłem.

Myślisz o rewanżu z Abellem? On deklaruje, że chętnie wróci do Polski.
Jestem na tak, nie obawiam się go i wyszedłbym z nim do ringu jeszcze raz, żeby wygrać. Trzeba jednak wyciągnąć wnioski z tego co się stało. Abell był ode mnie dużo silniejszy fizycznie. Czułem każdy cios, który trafiał, nawet przez gardę. Nigdy nie czułem w ringu takiej siły. Trzeba na pewno się wzmocnić fizycznie.

Czyli był jeszcze silniejszy od Mike'a Mollo?
Mollo w drugiej walce nie pokazał żadnej siły. Tutaj nie ma żadnego porównania. Przede wszystkim spodziewałem się Abella ważącego 110 kg. Nie spodziewałem się, że on będzie ważył 120 kg. Gdybym to wiedział, to ja sam bym przybrał jeszcze więcej, chociaż moim zdaniem ważyłem optymalnie, ale na niego to było za mało.

Czy pierwsza runda, w której od razu Abell trafił cię kilkoma mocnymi ciosami ustawiła walkę?
W pierwszej rundzie poczułem jego ciosy, każdy był potężny. Na pewno nie zblokowałem się psychicznie, chciałem walczyć, ale szczerze mówiąc, to z walki mało co pamiętam.

To był aż tak ciężki nokaut?
Po walce doszedłem do siebie dosyć szybko, w końcu rozmawiałem z dziennikarzami w szatni i chyba mówiłem w miarę logicznie. Ale szczerze mówiąc, to walki w ogóle nie pamiętam. Mogę ją oceniać jedynie po nagraniu telewizyjnym. Z tego co widziałem, to w pierwszej rundzie mnie zdominował, w drugiej dał mi trochę poboksować, parę razy trafiłem na dół i sytuacja zaczęła się delikatnie zmieniać, ale w trzeciej rundzie przydusił mnie, trafił czystym ciosem na skroń i nie byłem się w stanie podnieść.

Pierwsze dni po walce były ciężkie?
Na pewno. Zastanawiałem się, co się wydarzyło, jak do tego doszło. Pytałem się gdzieś wewnętrznie, że przecież tak ciężko trenowałem, tak dobrze się czułem i zakładałem, że wygram tę walkę. Widocznie zrobiłem za mało. Trzeba starać się jeszcze mocniej i jeszcze bardziej się rozwijać. Muszę popatrzeć chłodnym okiem na to co się wydarzyło, wyciagnąć wnioski i pracować nad sobą.

Pomimo twojej porażki planowano na 2 grudnia walkę z Arturem Szpilką. Byłeś na nią naprawdę gotowy, jeśli Szpilka byłby zdrowy.
Gdybym zaczął trenować i wszystko byłoby dobrze, czułbym się dobrze na sali treningowej, to na pewno bym walczył. Jeśli bym się czuł źle, to walka musiałaby zostać przełożona. Nigdy nie wchodzę do ringu po wypłatę, tylko zawsze celuję w zwycięstwo.

Zdążyłeś wrócić do treningów zanim pojawiła się informacja o kontuzji Szpilki?
Nie, ja jeszcze nie wróciłem na salę treningową, a on zdążył już się wycofać, więc nie musiałem tej decyzji podejmować.

W tym roku prawdopodobnie już nie zaboksujesz?
Na pewno nie. Wylatuję w listopadzie do Londynu, żeby jeszcze w tym roku potrenować z Richardem Williamsem. Na razie jestem w Białymstoku i zaczynam się ruszać. Biegam, robię trochę siły, pracy na worku i walki z cieniem, żeby przygotować się do wyjazdu.

Trener po porażce był załamany?
Może nie załamany, ale też to przeżył, bo bardzo się angażuje w naszą współpracę. Już z nim rozmawiałem, powiedział mi o kilku rzeczach, nad którymi musimy popracować i zrobimy wszystko, żeby było dobrze. Teraz mamy pracować trochę inaczej. Cały czas chcemy się rozwijać, pod każdym względem.

Co powiedzieli promotorzy po tej walce?
Rozmawiałem z Tomaszem Babilońskim, który powiedział, że na razie muszę przede wszystkim dojść do siebie i trochę odpocząć. Widziałem, że on też zestresował się trochę po tym nokaucie i przeżył to. Z Andrzejem Wasilewskim też rozmawiałem, ale nie na tematy bokserskie. Na razie nie znam żadnych planów, jeszcze przyjdzie na to czas.