Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 


- Rozmawiamy półtora tygodnia po gali w Legionowie. Na Wojak Boxing Night zmierzyłeś się z Pawłem Głażewskim. Zdaniem wielu kibiców wygrałeś tamtą walkę. Decyzja sędziów bolała? A może spodziewałeś się orzeczonego rozstrzygnięcia?
Maciej Miszkiń: Szczerze mówiąc, takiego werdyktu spodziewałem się przed samą walką. Już przed pierwszym gongiem wiedziałem, że Paweł Głażewski to zawodnik na którego zdecydowanie stawia Tomasz Babiloński. W pewnym sensie "Głaz" jest oczkiem w głowie organizatora gali. Wiesz jak to jest - koszula bliższa sercu. Babiloński od dawna w niego inwestuje. To nawet dość zrozumiałe. Głażewski jest doceniany jako pięściarz. Jego akcje stoją wyżej od moich. Niestety, to wszystko przekonało sędziów. Szkoda. Z moralnego punktu widzenia, nie powinni  kierować się podobnymi kryteriami. Oczywiście, spodziewałem się, że ciosy mojego rywala będą znacznie lepiej punktowane. Brałem to pod uwagę. Nie sądziłem jednak, że to wszystko będzie aż tak bardzo pod niego. Po zakończeniu pojedynku byłem świadom własnego triumfu. Moja wygrana nie podlegała przecież żadnej dyskusji. Na swoją korzyść rozstrzygnąłem pięć z ośmiu rund. Co najmniej. Decyzja sędziów, niezależnie od innych czynników, musiała być zatem sporym rozczarowaniem.

- Gdyby bezpośrednio po starciu sędziowie oceniali wyłącznie obrażenia, wygrałbyś jednogłośnie.
Po kilku moich uderzeniach widać było, że Paweł jest zamroczony. Nogi zaczynały grać mu do innej muzyki, uciekały. Kilka razy podłączyłem go do prądu. Moje ciosy robiły dużo większe wrażenie wizualne. Wystarczyło popatrzeć na twarz Głażewskiego. Po walce straszył. Mój przeciwnik podjął wymianę w półdystancie. Wywierałem presję. Konsekwentnie go raniłem. Za każdym razem po jego akcji szedłem po przodu. On - wprost przeciwnie - po moich atakach cofał sie, robił krok w tył. Spychałem go ciosami. Byłem znacznie aktywniejszy. Analizowałem pojedynek kilkukrotnie i wciąż nie rozumiem zasad punktacji. W boksie zawodowym liczy się napór, nacisk na rywala, siła i precyzja uderzeń. Na przestrzeni całego starcia dominowałem. Dyktowałem jego tempo. W telewizyjnym studiu słusznie zauważył to Tomek Adamek. Jego zdaniem w Stanach Zjednoczonych nikt nie zaliczyłby takiej walki na korzyść Głażewskiego.

- Bezpośrednio po walce Głażewski chwalił Cię za ambitną postawę. Z drugiej strony jednak, stwierdził, iż jego wygrana nie była zagrożona. Ringowa przewaga nie nastręczała wątpliwości.
Paweł okazał się człowiekiem bez honoru. Musiał wiedzieć, że dostał bęcki. Czuł, że poległ - widziałem to po jego minie. To śmieszne, że kilka chwil później mówił o pewnie wygranej walce. Bardzo podejrzana sprawa. Rewanż będzie kwestią osobistą.  

- Jest szansa na drugie starcie? Możecie ponownie skrzyżować rękawice? Zagadnięty o rewanż Głażewski stwierdził, iż wszystko jest kwestią ceny.
Tak. Padła już nawet konkretna propozycja. Póki co jednak, warunków, które zostały mi zaoferowane, nie mogę uznać za satysfakcjonujące. Dużo zainwestowałem w przygotowania do ostatniej walki. Niezależnie od werdyktu, jestem zadowolony ze swojej postawy między linami. Myślę, że moje notowania wzrosły. Jeżeli dojdzie do rewanżu chciałbym przynajmniej odzyskać kwotę, jaką wyłożę na obóz, suplementację itp. Nasz drugi pojedynek jest jak najbardziej realny. Oczywiście, o ile kasa będzie się zgadzać. Musimy dogadać się z promotorami.

- Biorąc pod uwagę Wasz pierwszy pojedynek, komu bardziej potrzebny jest rewanż?
Zdecydowanie Pawłowi Głażewskiemu. Zarówno opinia publiczna, jak i kibice są przekonani, że to ja wyszedłem zwycięsko z pierwszej potyczki. To on musi coś udowodnić.

Pełna wersja rozmowy z Maciejem Miszkiniem na sporteuro.pl >>