28 kwietnia Maciej Sulęcki może zapisać piękną historię polskiego zawodowego boksu. Zmierzy się z byłym mistrzem świata, Amerykaninem Danielem Jacobsem. Ewentualne zwycięstwo pozwoli mu znaleźć się na szczycie światowych list. - Walka życia, marzeń i nadziei. Dla całego polskiego środowiska to będzie wielki pojedynek - mówi w rozmowie ze Sport.tvp.pl promotor zawodnika, Andrzej Wasilewski.

28 kwietnia w Nowym Jorku niepokonany Maciej Sulęcki powalczy z byłym mistrzem świata - Danielem Jacobsem - w walce wieczoru na prestiżowej gali w Barclays Center. Jak znaczący jest to pojedynek, nie tylko w kontekście kariery Polaka, ale również kondycji naszego boksu?
Andrzej Wasilewski: To taka walka, która pokazuje, że niekoniecznie musi być pas na szali, by ranga starcia była duża. Są pięściarze, którzy raz lub kilkukrotnie byli mistrzami świata, gwarantowali fascynujące widowiska i wtedy stawka schodzi na drugi plan. Dla polskiego środowiska to będzie wielki pojedynek. A dla Maćka walka życia, marzeń i nadziei. Wyzwanie szalenie trudne, ale jak Sulęcki sam wielokrotnie powtarzał - kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Lubię tego typu starcia, dlatego, że Maciek ma niewiele do stracenia. Zdecydowanym faworytem będzie Jacobs, a Polak może tylko zyskać.

Starcie Jacobs vs Sulęcki będzie główną atrakcją wieczoru podczas gali transmitowanej w USA na antenie jednego z telewizyjnych hegemonów, czyli stacji HBO. Takie przypadki w polskim boksie moglibyśmy policzyć na palcach jednej ręki. Prestiż będzie wielki, a czy w parze za tym pójdą również warunki finansowe?
Bardzo łatwo zapamiętuje się gaże wynoszące kilka czy kilkanaście milionów dolarów, ale one w boksie występują rzadko. I staram się to tłumaczyć przy każdej okazji. W tym zestawieniu oczywiście bohaterem jest Jacobs i pewnie jego honorarium to miliony dolarów, choć nie znam dokładnej sumy. Gaża Maćka nie będzie liczona w milionach, ale w niemałych setkach tysięcy - przed podatkami, prowizjami dla menedżerów i innymi kosztami.

Kwietniową galę w Nowym Jorku współorganizuje brytyjski menedżer, Eddie Hearn. Jeden z najważniejszych promotorów na świecie, który "stworzył" medialnie Anthony'ego Joshuę. Trudno się z kimś takim negocjuje?
Hearn jest wielkim menedżerem i ma kilka ciekawych cech. Przede wszystkim jest młody i przy skali firmy, którą zarządza, jest jedynym takim graczem na świecie. Ma za sobą doskonały rynek, bo Wielka Brytania jest teraz numerem jeden. Ma świetnych pięściarzy, to wszystko składa się w całość. Rocznie potrafi organizować 28 gal. Znamy sportowe ścieżki. Jesteśmy oczywiście wielokrotnie mniejszą grupą, ale cieszymy się dobrą reputacją. W związku z tym rozmowy były szybkie i proste. W głównej części prowadził je Leon Margules, nasz amerykański partner znany w tym środowisku. Mamy przyjemność być w grupie kilku, może na siłę szukając kilkunastu promotorów na świecie, którzy znają się i szanują. To czyni pracę prostszą, bo część spraw omawiamy telefonicznie, nie podpieramy się wyłącznie umowami i podpisami. Prawda jest taka, że w ekstraklasie promotorskiej wystarczy raz zachować się niesolidnie, by wszyscy inni o tym wiedzieli. Twarz i markę można utracić momentalnie.

Skoro mowa o tym świetnym brytyjskim rynku, to zastanawiam się, czy nie pojawiała się po drodze możliwość stałej współpracy z grupą Matchroom zarządzaną przez Hearna, co otworzyłoby polskim pięściarzom szansę rywalizacji w wyjazdowych walkach?
Świetna i celna uwaga. Mniej więcej od dwóch lat próbuję zarazić Hearna pomysłem przygarnięcia kilku Polaków. Nie będę robił z tego tajemnicy, że w pewnym momencie zaproponowałem współpromocję Sulęckiego. Mówiłem: "Eddie, dzięki temu wzrośnie zainteresowanie Polaków, przecież wiesz, ilu rodaków mieszka na Wyspach Brytyjskich". Wiedział, bo nawet u niego w domu pracuje Polka. Chciałem, by zagwarantował trzy walki na dwa lata. Wielokrotnie o tym rozmawialiśmy, ale nie był zainteresowany, twierdząc, że i tak sprzedaje wszystkie bilety na swoje gale, bazując na zawodnikach krajowych. Natomiast Hearn rozpoczyna aktywność w Stanach Zjednoczonych i jest to chyba pierwszy przypadek, kiedy bardzo duży europejski gracz w poważny sposób wchodzi na amerykański grunt. Podczas walki Andrzeja Fonfary z Nathanem Cleverlym siedzieliśmy z Eddiem łokieć w łokieć. Był pod wielkim wrażeniem polskich kibiców, powiedziałem wtedy "Zróbmy to!". Odpowiedział, że na razie nie ma go w Ameryce. Teraz sytuacja się zmieniła i bardzo możliwe, że znajdziemy miejsce startowe dla kilku naszych. Szukamy różnych rozwiązań, stąd zaprosiliśmy do promocji Sulęckiego Richarda Schaefera, wieloletniego współpracownika Oscara De La Hoi, który dzisiaj ma 1/3 udziałów. Dzięki temu wsparciu mogliśmy doprowadzić do październikowej potyczki z Jackiem Culcayem w Newarku. Karierę pięściarza porównałbym do wielkiego naczynia, do którego dokładamy kolejne kamyczki. One potrafią być niewidoczne z boku, ale jeżeli nie zbierze się ich odpowiedniej liczby, to nie ma szans na wielki skok.

Pełna treść artykułu na Sport.tvp.pl >>