Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 


- Do treningów wrócę w czerwcu, teraz czas dla rodziny, córeczki i ukochanej kobiety - przekonuje w rozmowie z TVP Sport Maciej Sulęcki (26-1, 10 KO), który w kwietniu przegrał na punkty z Danielem Jacobsem. Polak liczy na to, że w kolejnym ringowym występie zmierzy się z równie mocnym rywalem.

Miało pana nie być w sali do końca maja...
Maciej Sulęcki: Ciągnie wilka do lasu. Chłopaki (Artur Szpilka, Izu Uhonoh, red.) przygotowują się do walk na PGE Narodowym i ja chcę ich wspierać tak, jak oni wspierali mnie. Widać, że "Szpila" schudł, zgubił brzuch, dieta przynosi zatem efekty. Waży około 110 kg, wygląda coraz lepiej, trenuje mocno i jeśli głowa nie wysiądzie, to będzie dobrze. Ja do treningów wrócę w czerwcu, teraz czas dla rodziny – córeczki i ukochanej kobiety. Potem porozmawiam z promotorem Andrzejem Wasilewskim i zobaczymy co dalej. Na pewno nie chcę walki na przetarcie, na powrót, bo taka nie jest mi potrzebna. Chcę mocarzy i chcę z nimi wygrywać.

Obejrzał już pan na spokojnie walkę z Jacobsem?
Tak, dwa razy i przyznaję, że nie było żadnego oszustwa. Nadal jednak uważam, że gdybym miał większe nazwisko i walczylibyśmy na neutralnym gruncie, to bym wygrał. Wywierałem presję, zaczynałem akcję i choć czasem mocno oberwałem, to zazwyczaj jako ostatni zadawałem ciosy. Mam pewność, że gdybym nazywał się Canelo Alvarez, to bym triumfował. Przegrałem na papierze, ale nie w sercu i nie w oczach kibiców i wielu ekspertów, którzy widzieli walkę na żywo.

W wadze średniej nie brakuje kozaków. Trafił pan na bardzo ciekawe czasy w tej kategorii.
To prawda, ta waga jest kosmicznie obsadzona. Jest jeden potwór, czyli Gołowkin oraz kilku, którzy prezentują podobny poziom – Jacobs, Jermall Charlo, ja. Plan jest taki, żeby wyjść z każdym i z każdym wygrać. Jadąc do Nowego Jorku mówiłem, że nie jestem w stanie rywalizować z Jacobsem, a jestem w stanie zwyciężyć. Tak podchodzę do każdego pojedynku, wierzę w siebie, umiejętności i trenera Gmitruka. Dam wam, kibicom, jeszcze wiele radości.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia nawet po debiucie na salonach zawodowego boksu?
Pewnie, wielkie rzeczy mnie napędzają, dobrze się czuję, gdy wszystkie jupitery skupiają się na mnie. Zestresowany to byłbym, gdybym musiał wejść do jakieś małej salki, do walki z "ogórkiem", a tak czułem się jak ryba w wodzie. Wiadomo, Ameryka, Buffer w ringu itd., jednak nie mamy się czego wstydzić, w Polsce organizujemy gale na takim samym poziomie.

Pełna treść artykułu na Sport.tvp.pl >>