Marcin Rekowski ogłosił, że kończy swoją przygodę z boksem. Zobaczmy jak długo wytrwa w tym postanowieniu. Zawodowi pięściarze najczęściej wracają. Nie mogą się pogodzić, że to już koniec, więc łudzą się, że jeszcze ten jeden raz i dopiero wtedy zawieszą rękawice na kołku.

Albert Sosnowski też już żegnał się z ringiem, ale postanowił wrócić. We wrześniu ubiegłego roku przegrał z Andrzejem Wawrzykiem na Polsat Boxing Night i pamiętam, co mi powiedział: że raz jeszcze spróbuje. Dziś już wiemy, że zobaczymy go 9 września w Radomiu.

Na tej samej gali Rekowski miał walczyć z Siergiejem Werwejką, ale właśnie postanowił, że to już koniec. Nie jestem wcale taki pewny, że będzie konsekwentny. Być może tylko zawiesił karierę, kto wie...

Ale myślę, że po tym nokaucie, który w styczniu zafundował mu w Makau Carlos Takam nie powinien już tego robić. Pisałem wtedy, że to ryzykowna gra, miałem pretensję do jego promotorów, że wysłali go na ścięcie. A później, tak jak wszyscy którzy oglądali dramat Rekowskiego, zastanawiałem się, czy zejdzie w ringu o własnych siłach. Na szczęście po kilkunastu minutach wstał, ale to był ten przysłowiowy "o jeden most za daleko".

Rekowski w styczniu skończy 40 lat. W trwającej pięć lat zawodowej karierze wygrał 17 walk (14 przed czasem), pięć pojedynków przegrał (trzy przed czasem). Najpierw w taki sposób pokonał go dwa lata temu Nagy Aguilera, choć Rekowski wygrywał walkę, gdy Dariusz Zwoliński zatrzymał ją dwie sekundy przed końcowym gongiem. Później na PBN w Krakowie znokautował go serdeczny przyjaciel, Andrzej Wawrzyk. Wreszcie ta niepotrzebna wyprawa do Makau i ciężkie KO z rąk Takama.

Boks jest pięknym, ale i okrutnym sportem. Najpierw ty nokautujesz, później, jeśli nie potrafisz w porę odejść, inni nokautują Ciebie.

Pełna treść artykułu na Polsatsport.pl >>