Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

- Chico chciał, żebym znokautował Campforta. Bardzo chciał, podchodził do walki personalnie. Kiedyś w amatorstwie, trenował Campforta, chyba nie rozstali się w najlepszych nastrojach. Przed walką, w hotelu, zapytał go: "Jak żyjesz, synu?", a ten odparł: "Po walce już do mnie synu mówić nie będziesz…" - mówi Patryk Szymański (16-0, 9 KO) po zwycięskiej walce na gali ESPN z byłym pretendentem do tytułu Wilky Campfortem (21-3, 12 KO).

Patryk zrobił co do niego należało - wygrał w dobrym stylu. Teraz czas na następny, bardzo ważny ruch polsko-amerykańskiej grupy promocyjnej chłopaka z Konina. Takiego talentu nie można zmarnować.

Przemek Garczarczyk: Komentując twoją walkę z Campfortem, Teddy Atlas mówił, że lubi takich pięściarzy - czyli wiedzących, że na tym etapie kariery, najważniejsze jest kontrolowanie tego, co się dzieje na ringu. Szaleństwo niewskazane.
Patryk Szymański: Taki jestem, zawsze byłem. Nie lubię bić dla bicia - jak wyprowadzam cios, to ma dojść celu. Wszystko musi się perfekcyjnie układać – jak nie jest, to czekam na lepszą okazję.

Czwarta runda, dochodzi prawy, nogi uginają się pod Campfortem. Jest okazja…
To była perfekcyjnie ułożona akcja. Dokładnie tak ją przygotowywaliśmy z Chico. Gdyby poszedł do przodu, wyprowadził lewy sierp, pewnie byłby nokaut. To są wszystko chwile nauki pięściarstwa. W podświadomości wiedziałem, że to doświadczony pięściarz, że wie jak się zachować. Była decyzja, żeby się nie odkrywać, bo kontrolowałem walkę, nie czułem się ani przez moment zagrożony. Wiedziałem, że jeszcze będę miał okazję go podłączyć. Miałem przed oczyma przegraną Andrzeja Fonfary. Robił w ringu co chciał, już widział koniec walki… i rywal wyprowadził cios rozpaczy. Z drugiej strony powinienem skończyć walkę z Campfortem przed czasem - czyli błąd.

Jeden moment czasami - nawet często - zmienia przebieg walki. Wilky przetrwał, wrócił do gry.
Piątą rundę przegrałem, fakt. Doszły dwa ciosy, uwierzył w siebie. Do tego było moje pierwsze rozcięcie w karierze, ale po walce wszyscy doszliśmy do wniosku, że takie doświadczenia są dla mnie konieczne. Walka z rozcięciem, przyjęcie kilku ciosów, lekkie zamroczenie i przekonanie się, że głowa odporna, mały kryzys - takie rzeczy zawsze się w walkach zdążają. W wygranej walce to cenne doświadczenie - tylko pomaga na przyszłość.

Kiedy funkcjonował lewy prosty, wyglądałeś jak pięściarz, który walczył o tytuł, a Campfort na zaczynającego poważną karierę 23-latka. Przez moment, w środkowych rundach, to się jakby zacięło. Wyglądałeś na zmęczonego.
Miałem rundę, dwie lekkiego kryzysu, a poźniej, gdzieś w ósmym starciu, złapałem drugi oddech. Mógłbym walczyć dwanaście… Kondycyjnie wszystko było OK, wcześniej dwukrotnie sparowałem dziesięć rund ze zmieniającymi się rywalami. To chyba bardziej kwestia poznawania swojego organizmu, dopracowania kilku spraw przed samą walką. Bardzo ważne przed następnymi, jeszcze trudniejszymi walkami. Pokazania się na ESPN kibiciom, medium na pewno mi pomogło, a ja sam nawet przez sekundę nie czułem się zagrożony.

Chico Rivas krzyczał do ciebie - na ciebie? - z narożnika. My znamy jego temperament, ale kibice pytali dlaczego...
Chico chciał, żebym go znokautował. Bardzo chciał, podchodził do walki bardzo personalnie. Kiedyś w amatorstwie, trenował Campforta, chyba nie rozstali się w najlepszych nastrojach. Przed walką, w hotelu, zapytał Campforta: "Jak żyjesz, synu?", a ten odparł: "Po walce już do mnie synu mówić nie będziesz…" Rivas wie, że na mnie czasami trzeba krzyknąć, bo robię tylko tyle, żeby wygrać… a nie coś ekstra.

Emocje udzieliły się także tobie, kiedy po zakończeniu rundy odepchnąłeś lekko prowokującego słowami Campforta.
Może i jestem uśmiechniętym, grzecznym, dobrze ułożonym chłopakiem z Konina…ale w ringu się zmieniam. Walczę o życie, twardo. W ringu nie ma kolegów. To samo z uderzeniem po komendzie stop sędziego ringowego. To było w ferworze walki, nic zamierzonego, czy złośliwego. Przeprosiłem Campforta, wiedziałem, że nie będzie kary, bo ringowy widział, jak było. Było wolne miejsce, uderzyłem.

Czas na samoocenę ogólnoamerykańskiego debiutu na ESPN...
Były błędy, wiadomo - ale z klasowym przeciwnikiem. Przegrana jednej czy dwóch rund - bo tak to widzieli sędziowie - żadnej ujmy nie przynosi. Uważam na przykład, że Richard Gutierrez, z walki w październiku 2015 w Chicago, był trudniejszym przeciwnikiem, niż Campfort...

…a może ty zrobiłeś się lepszy?
…może i tak. Gutierrez był silniejszy fizycznie, to czułem. Przeciwko Campfortowi było łatwiej, nie miał argumentów, żeby do mnie podejść. Taktycznie byłem bardzo dobrze przygotowany, ale on też wiedział, że musi ryzykować. Campfort miał więcej serca, był twardy. Znacznie więcej serca niż, kiedy walczył o tytuł z Jermallem Charlo. Nie uważam się za pięściarza gorszego od Charlo. W tym roku jeszcze nie, a w przyszłym będę gotowy na takie pojedynki. Teraz wracam do Konina, w rodzinnym mieście będę już w poniedziałek. Pozdrowienia dla wszystkich którzy kibicowali mi w Reading… i przed telewizorami w Polsce oraz USA! Dziękuję..