Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Paweł WolakNiewiele jest takich walk, kiedy po ich zakończeniu chciałoby sie obu pięściarzy zaprosić na piwo, a później zapytać, czy nie chcieliby wyjść na ring jeszcze raz, bo nam ciągle mało. Taki był pojedynek Pawła Wolaka (29-1-1, 19 KO) z Delvinem Rodriguezem (25-5-3, 14 KO) w nowojorskim Roseland Ballroom, arenie, która widziała już parę klasyków boksu. Po dziesięciu rundach nie mieliśmy zwycięzcy, bo sędziowie (Julie Lederman i Steve Weisfeld po 95-95, Tom Schreck 97-93 dla Rodrigueza) orzekli, że przez 30 minut wojny o każdy centymetr ringu nie było pokonanego. Puryści powiedzą, że powinien wygrać Rodriguez bo trafiał czyściej i mocnej, statystycy, że Paweł, bo trafiał więcej.  Nikt z nich nie będzie miał racji, bo tej walki nikt nie przegrał - ani na kartach sędziowskich, ani w oczach kibiców ani promotorów obu pięściarzy.

Paweł Wolak wyglądał od czwartej rundy jak Andrzej Gołota walczący z Mike Mollo - widzący tylko na jedno, lewe oko, z zamkniętym groteskowo wielką opuchlizną prawym okiem. Okiem, które byłoby powodem dla wielu innych lekarzy ringowych, tych o słabszych nerwach i mniejszym zrozumieniu tego czym jest prawdziwy boks, do przerwania walki.

- To wygląda okropnie, ale mnie nie przeszkadza - powiedział jak zawsze  będący na luzie sędzia ringowy  Steve Smoger, oglądając olbrzymią opuchliznę pokrywającą sporą część twarzy Pawła. Wolak, który bez przerwy atakuje, bez względu na to co się dzieje w ringu i jakie ma kontuzje bo taki ma charakter, tym razem przez ostatnie trzy rundy musiał walczyć w ciemno, przyjmując chwilami seryjne sierpowe i podbródkowe Rodrigueza.

- Ani razu mocno mnie trafił. Dochodziły jakieś ciosy, ale nie miały żadnej siły - mówił Dominikańczyk, który był równie rozczarowany remisem, jak zdziwiony faktem, że nawet jednooki Polak nie dał się złamać. - Najbardziej nienawidzę tego, że mogę przegrać a mój kumpel będzie wracał z walki ze zwieszoną głową bo ja nie dałem rady. To dla mnie najgorsze - mówił „Raging Bull”, pozdrawiając swoich polskich i amerykańskich kibiców.

Są bokserzy, którzy mówią wychodząc na ring, że walczą o wszystko i są tacy, którzy po prostu to robią. Tak było u Rodrigueza, który zdawał sobie sprawę z tego,  że zmieniając kategorię wagową, wracając na ring po roku przerwy  i pokonując klasyfikowanego w pierwszej dziesiątce czterech rankingów Polaka, zetrze wspomnienie o porażkach z Isaacem Hlatshwayo i Rafałem Jackiewiczem. Dla Pawła, zwycięstwo nad Rodriguezem było automatyczną przepustką jeśli nie do walki o tytuł w kategorii do 154 funtów, to na pewno do grudniowego pojedynku na gali PPV Miguela Cotto z Antonio Margarito.  Ani Paweł ani Delvin nie mogli przewidzieć, że nawet bez zwycięstwa niczego nie stracą - a jeszcze zyskają.

- Nie powinienem tego mówić, ale ESPN bardzo chciałoby od was rewanżu - mówił w rozmowie z obu pięściarzami Teddy Atlas, dostając natychmiastowe zapewnienie od obu, że "musimy to zrobić, bo ktoś musi wygrać".

- Gdybyście walczyli w wadze ciężkiej, to bylibyście po takiej walce mistrzami świata, wygralibyście z Kliczką - dodał Atlas, zaś cała ekipa sprawozdawców ESPN nie miała wątpliwości, że oglądała pięściarski klasyk. A kibicom została radość z tego co mogli oglądać i z faktu, że nie ma pytania czy zobaczymy Pawła i Rafała po raz kolejny na ringu. Pytanie jest tylko jedno - kiedy.

Przemek Garczarczyk{jcomments on}