Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 


Andrzej GołotaAndrzej Gołota, pomimo tego, że ostatnią zwycięską walkę stoczył 5 lat temu, nigdy nie zdobył znaczącego tytułu, wielokrotnie sportowo się skompromitował i nigdy nie dawał przykładu dla młodzieży nagminnie łamiąc prawo, nadal jest najbardziej kochanym polskim bokserem i jednym z najbardziej popularnych polskich sportowców w ogóle.

Bo Andrzej Gołota to historia, a Polacy mają do historii duży sentyment. Andrzej Gołota nie tworzył jednak historii tylko i wyłącznie polskiego boksu, to była przecież „Wielka Nadzieja Białych”. Nadzieja białych ludzi klasy średniej w zdominowanej w latach ’90 przez czarnoskórych dywizji ciężkiej, najbardziej prestiżowej dywizji w całym zawodowym boksie. A boks był wtedy znacznie popularniejszy niż teraz, to było coś więcej niż sport. Szczególnymi względami w ramach dyscypliny cieszyła się „kategoria królewska”, mało kto w ówcześnie nie słyszał o takich nazwiskach jak: Lennox Lewis, Mike Tyson, Evander Holyfield, Riddick Bowe, Michael Moorer, George Foreman, Larry Holmes, jeszcze kilku innych a wśród nich Andrew Golota, „The Foul Pole”, szalony i nieobliczalny uciekinier z Polski.

Przygoda z boksem urodzonego 5 stycznia 1968 roku w Warszawie Andrzeja Gołoty zaczęła się w wieku 13 lat w warszawskiej Legii. Gołota czterokrotnie zdobył dla klubu mistrzostwo Polski seniorów. Na arenie międzynarodowej pierwszy raz zabłysnął na mistrzostwach świata juniorów w 1985 roku. Zdobył srebro, przegrywając swoją pierwszą dużą walkę przez poddanie (wtedy decyzją trenera), w finale Polak nie dał rady najbardziej utytułowanemu amatorskiemu bokserowi wszechczasów - kubańczykowi Felixowi Savonowi. Rok później Gołota był już bezkonkurencyjny zdobywając złoto, wisienką na torcie jego kariery amatorskiej były jednak igrzyska w Seulu. Polak zdobył brązowy medal, chociaż mógłby zdobyć jeszcze więcej, gdyby nie niefortunne rozcięcie łuku brwiowego w półfinale, zmuszające go do przerwania udziału w zawodach.

Niewątpliwy talent Gołoty mieszał się z nietuzinkowym poczuciem humoru, wybuchowym charakterem i skłonnością do awantur. Nie zawsze Gołota był prowodyrem. Niektórzy śmieją się, że on jest po prostu ośrodkiem przyciągania, magnesem na rozróby. Ostatni przykład, to konferencja prasowa anonsująca jego walkę z Przemysławem Saletą, kiedy za jego plecami rozgorzała bijatyka pomiędzy Arturem Szpilką a Krzysztofem Zimnochem, Gołota udzielający w tym czasie wywiadu tylko uśmiechnął się i zapytał łagodnie: - Awantura? – Kto zaczął?

Historia awantur z aktywnym udziałem Andrzeja Gołoty jest bardzo bogata. Przed igrzyskami w Korei Południowej, w jednym z warszawskich klubów studenckich Gołota wdał się w bójkę z ochroniarzami, w efekcie czego pięciu bramkarzy i sam Gołota wylądowali w szpitalu. Krążą legendy o tym, jak innym razem w hotelu Mariott furię Gołoty musiała poskramiać brygada antyterrorystyczna ściągana z Okęcia. Za pobicie milicjanta, Gołota musiał odpracować 20 godzin prac społecznych na rzecz Centrum Zdrowia Dziecka. Na pracach społecznych nie skończyło się po głośnej aferze z Włocławka. W jednej z restauracji Gołota po „sprzeczce” z niejakim Pawłem Białostockim skonstatował, że ma zniszczoną koszulę. Zdecydował się upomnieć o swoje… używając do tego broni palnej. Gołota najpierw groził nią ochroniarzom, potem samemu Białostockiemu. Na nieszczęście dla tego ostatniego, nie miał on przy sobie pieniędzy, zatem Gołota pozbawił go odzieży i wysłał do domu półnago. Sprawa była bardzo poważna, Gołotę wydalono ze zgrupowania kadry, prokuratura sporządziła akt oskarżenia stawiając zarzut rozboju z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Andrzej Gołota zmuszony był zrobić najważniejszy krok w swojej profesjonalnej karierze – uciec do Stanów Zjednoczonych.

Tamtejsze jego losy są raczej powszechnie znane, legendarne. To droga wzlotów, upadków i dziwacznych zachowań. Gołota na ringu nie był do końca zrównoważony, jego mało odporna psychika mieszała się z ułańską fantazją. Gryzł przeciwników w szyję, uderzał z „byka”, wychodził z ringu przed końcem walki i robił to, z czym jest kojarzony najczęściej – uderzał poniżej pasa.

Jednak na nic by to się nie zdało, gdyby nie jego wielkie umiejętności. Najlepiej je zaprezentował w walkach z Riddickiem Bowe, ówcześnie uznawanym za najlepszego pięściarza wagi ciężkiej. 11 lipca 1996 roku Gołota miał być dla wielkiego Bowe jedynie przerywnikiem, rozgrzewką. Ostatecznie Polak zakończył jego karierę. Po pierwszym pojedynku, który Gołota przegrał przez dyskwalifikację wygrywając na punkty, doszło do jednej z największych zadym w historii pięściarstwa. Na ring w MGM Garden wskoczyli stronnicy Bowe’a doprowadzeni do wściekłości faulami Polaka. Gołota został uderzony w głowę telefonem komórkowym (wtedy ważyły znacznie więcej niż teraz), po czym ring zamienił się w pole regularnej bitwy. Służby porządkowe nie dawały rady, a najbardziej poszkodowany okazał się trener Polaka – Lou Duva, którego nieprzytomnego wyniesiono na noszach w akompaniamencie słynnych słów Jerzego Kuleja: „Lou Duva nie żyje!”.

Rewanż z Riddickiem Bowe był rekordowy pod względem ilości zaangażowanej policji i ochrony. Pomimo kolejnej przegranej przez dyskwalifikacje, Gołota dzięki świetnej postawie w walce z renomowanym przeciwnikiem szybko dostał szansę walki o mistrzostwo świata. Jeszcze szybciej jednak tę szansę zmarnował, Lennox Lewis znokautował go bowiem już w pierwszej rundzie. Podobnie było w pojedynku z Lamonem Brewsterem, po którym zaczął krążyć żart, że nie ma co czekać pół nocy na walkę Gołoty, bo następnego dnia i tak będzie można obejrzeć całą w Teleexpresie.

W mistrzowskich pojedynkach z Chrisem Byrdem (remis) oraz Johnem Ruizem (przegrana na punkty) większość obserwatorów widziała już jednak wygraną Gołoty. Stąd wyrosła legenda Polaka jako niekoronowanego mistrza wagi ciężkiej. Jednak już w tych pojedynkach, a szczególnie po walce z Brewsterem, Gołota z walki na walkę był coraz słabszy. Duże znaczenie miała tu kontuzja lewej ręki, której nabawił się w wypadku samochodowym w 2002 roku, a doprawił w kilka lat później w rozwałce na nartach. Pojedynek z Tomaszem Adamkiem z 2009 roku był już tylko niesmacznym medialnym spektaklem zaaranżowanym w celu oficjalnego zainaugurowania kariery Adamka w wadze ciężkiej. Po 4 latach, Gołota jednak wraca, wraca, aby godnie pożegnać się z kibicami, tym razem walką z równorzędnym przeciwnikiem.

(…)”- Jak to się stało, że ten cały Saleta jest taki popularny?

- Wytłumaczcie mi to. Z murarzami przecież przegrywa. A ja co, miałbym mu kielnię z ręki wyrywać? Jakoś tak dziwnie… Saleta to raczej taki bawidamek. W tym jest lepszy, bo w boksie to nie za bardzo mu idzie. Ale wiecie, w reklamie ma może szansę.

Proszony, by ocenił, ile rund Saleta wytrzymałby z nim w ringu, skrzywiony zbiera się do odpowiedzi:

- Nie no, dajcie spokój. To nieporozumienie by było. Nie można też tak mówić, że jeden cios by starczył, nie można tak tego sformułować. Chociaż…
Pierwsza irytacja – Gołota ma dość fotoreportera:

- Z Saletą byś miał lepsze zdjęcie. A mi daj spokój. Peszę się.
- O czym to my mówiliśmy? A, o Salecie. No dobra. Jak on tak bardzo chce, to w każdym miejscu mogę z nim boksować. Czy to na ringu, czy na plaży.
- A gdyby tak teraz wszedł do „Małej Serbii” to byś go pobił? Tak bardzo cię denerwuje?
- Bardzo możliwe. Chociaż teraz sprawę w sądzie mam, to może musiałbym go oszczędzić.(…)”

To fragment z wywiadu z Gołotą z przed 9 lat. W końcu przejdzie od słów do czynów i o oszczędzaniu nie może być mowy. Gołota ma już 45 lat, z twarzy wygląda na 55, a na treningach prezentuje się niebywale ślamazarnie, co by się jednak nie stało 23 lutego w Gdańsku, Polacy i tak będą kochali awanturnika, który dzięki słynnej aferze zrobił głośną karierę w Ameryce, żartownisia, który kontrolował ludzi podszywając się pod policjanta, wreszcie sportowca, który przecierał szlak wschodnio-europejskim mistrzom takim jak bracia Kliczko. Coś jest w tym człowieku, co każe słuchać, kiedy mówi jąkającym się głosem i każe patrzeć, kiedy walczy, nawet jeżeli jest to już bardziej kabaret starszych panów niż sportowe widowisko. Pozostaje tylko zakrzyknąć: Lutuj Jędruś!

Tekst: Fightklub.pl{jcomments on}