Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Mamy za sobą ciekawy – zwłaszcza jak na tak zwany sezon ogórkowy - bokserski weekend. Na gali w niemieckim Schwerinie, Aleksander Aleksiejew poniósł dosyć spektakularną porażkę ze swoim rodakiem Denisem Lebiediewiem. Z kolei bardzo lubiany w naszym kraju zawodnik wagi ciężkiej – David Tua – rozczarował swoich sympatyków, ledwie remisując z mocno przechodzonym już Monte Barretem. Nieco w cieniu tych wydarzeń – przynajmniej z punktu widzenia polskiego kibica – swój debiut w nowej kategorii wagowej zaliczył Amerykanin Timothy Bradley.

Bradley wyszedł na ring jako ostatni z wymienionej wyżej plejady zawodników. Rywalem panującego czempiona federacji WBO w kat. do 140 funtów, był Argentyńczyk Luis Carlos Abregu. Pojedynek, który transmitowała największa amerykańska stacja HBO był dla Bradleya swego rodzaju rozeznaniem, zbadaniem terenu w wyższej kategorii wagowej. Amerykanin najpewniej pozostanie bowiem w limicie wagi junior półśredniej, niemniej jeżeli na horyzoncie nie pojawią się ciekawe, opłacalne propozycje, to wycieczka 'o siedem funtów wyżej' może być ciekawą alternatywą na kontynuowanie kariery. Jak wypadło więc ów rozeznanie terenu?

Bardzo przyzwoicie, niemniej o hurraoptymiźmie czy jednoznacznych wnioskach nie może być w tym przypadku mowy. Argentyńczyk to stosunkowo prosty pięściarz, dysponujący wprawdzie ładnie wyglądającym rekordem, jednak na dobrą sprawę nigdy nie przetestowanym przez wysokiej klasy przeciwnika. Co więcej – ci mniej klasowi rywale – tacy jak Irving Garcia, David Estrada czy też Richard Gutierrez sprawiali mu sporo kłopotów. Dużym problemem Bradleya są jego dosyć skromne warunki fizyczne – o ile w wadze junior półśredniej, fizyczna różnica na tle rywali nie jest aż tak wyraźna, to w kat. do 147 funtów dysproporcja gabarytów będzie już bardziej zauważalna. Z wyższym od siebie o ok. 10 cm Abregu, Bradley poradził sobie bardzo dobrze. Przede wszystkim bardzo umiejętnie zneutralizował lewy prosty przeciwnika – świetnie pracował nogami, umiejętnie wydłużał, skracał dystans, skutecznie przepuszczał długie ciosy proste Argentyńczyka. Mądrze również atakował, szybko schodził do półdystansu, zadając bądź pojedyncze wyraźne ciosy, bądź nawet ich serie, po czym znikał znów z zasięgu pola rażenia Abregu. Pewnie punktował przeciwnika w zdecydowanej większości rund. Przed walką wiadomo było, że największą bronią Amerykanina w tym starciu będą szybkość i technika i to się potwierdziło. Niestety Bradley nie ustrzegł się też kilku momentów, w których ogólne dobre wrażenie z jego występu zostało nieco nadszarpnięte. Chodzi mi konkretnie o rzadką, ale jednak zauważalną skłonność Timothy'ego do wchodzenia w niepotrzebną wymianę ciosów w półdystansie. Bradley nigdy nie był i nigdy nie będzie już 'bokserskim killerem'. Nie dysponuje on ani pojedynczym mocnym uderzeniem, kumulacje jego ciosów też zwyczajowo nie robią większego wrażenia na przeciwnikach. Co więcej, przyjmując taką nienaturalną w stosunku do swoich możliwości strategię, zapomina o obronie, odkrywa się i wyłapuje na szczękę dużo niepotrzebnych ciosów. Swoją nieporadność w tym elemencie pokazał chociażby w rundzie siódmej dzisiejszego pojedynku, kiedy to rzucił się na nieco zamroczonego po wcześniejszym zderzeniu głowami Abregu i bardzo chaotycznie próbował skończyć przed czasem będącego w chwilowo gorszej dyspozycji rywala. Wyglądało to bardzo nieporadnie. Także w rundzie dwunastej, przegranej przez Amerykanina, doskonale widać było, iż otwarta wymiana ciosów w półdystansie nie jest jego domeną.

Należy pamiętać o tym, iż Timothy Bradley w wadze junior półśredniej – na tle innych czołowych tamtejszych zawodników - nie jest ani:

-pięściarzem najszybszym

-najmocniej bijącym

-najlepszym technicznie

-największym

-najlepiej broniącym

To przykład sportowca, który dzięki opanowaniu w stopniu dobrym czy też bardzo dobrym wielu elementów bokserskiego rzemiosła, dostosowaniu ich do swoich warunków, stał się właśnie zawodnikiem dobrym czy nawet bardzo dobrym. Niemniej nie ma w sobie czegoś, co spowodowałoby, iż można by jego boks pokochać - to wyjątkowo dobrze wyszkolony rzemieślnik z odrobiną fantazji. By porwać za sobą tłumy, trzeba mieć w zanadrzu coś więcej. Wypunktowane wyżej zastrzeżenia wobec jego osoby, w przypadku walki z którymś z czołowych pięściarzy wagi półśredniej staną się jeszcze bardziej widoczne, mocniej się nawarstwią. Tak więc czy Bradley nie ma czego szukać w wyższej kategorii wagowej? Nie do końca. Po pierwsza czołówka w wadze półśredniej mocno się przetasowała. Wielu zawodników bądź jest bliskich końca kariery, bądź przeszło do kat. junior średniej. Walka z którymś z tuzów dywizji półśredniej będzie dla Amerykanina przedsięwzięciem bardzo opłacalnym. Przenosiny do nowej kategorii wagowej byłyby zatem raczej wycieczką po większe pieniądze niż po sukcesy. Trzeba też pamiętać, że ryzyko porażki – porażki zapewne niezbyt opłacalnej- z którymś z czołowych pięściarzy junior półśredniej również istnieje i z czysto finansowego punktu widzenia zostawienie sobie swego rodzaju furtki, poszukania innej alternatywy wydaje się być działaniem jak najbardziej uzasadnionym. O tym czy Bradley z tej furtki zechce skorzystać, przekonamy się pewnie w najbliższych kilkunastu miesiącach.