Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Trwa gorąca dyskusja na temat Pana decyzji o zakończeniu pojedynku Adamka z Moliną. Współpromująca „Górala” grupa Main Events złożyła protest do federacji IBF dotyczący Pana rzekomych błędów. Obawia się Pan sankcji?
Leszek Jankowiak: Na pewno nie obawiam się, że zostanie zmieniony werdykt, bo do tego nie ma podstaw. Natomiast personalnie oczywiście mogę mieć problemy. Nie w tym sensie, że ktoś zadzwoni i pogrozi mi palcem, tylko mogę być pomijany przy kolejnych obsadach.

Podstawowy zarzut dotyczy tego, że rozpoczął Pan liczenie w chwili nokdaunu Adamka, podczas gdy Molina nie był jeszcze zdyscyplinowany i odesłany do neutralnego narożnika.
Doprecyzujmy, choć to bez większego znaczenia, ja wypowiedziałem komendę „down” i podążyłem do Amerykanina skierować go do dalszego narożnika, a w tym czasie liczeniem zajmował się sędzia czasowy od nokdaunów. Ów arbiter miał obowiązek liczyć cały czas od momentu, gdy Adamek dotknął matę ringu tzw. trzecim punktem podparcia. Od tej regulacji nie ma żadnego wyjątku.

Tyle tylko, co podkreślają Pana adwersarze, Molina jeszcze nie został doprowadzony na swoje miejsce.
To nie miało żadnego znaczenia. Byłbym zobligowany przerwać liczenie tylko w hipotetycznej sytuacji, gdyby już zdyscyplinowany przeze mnie Amerykanin, w chwili gdy przejąłem liczenie od szóstej sekundy, na przykład odwracał się do kibiców lub wskakiwał na liny.

To znaczy, że początkowe odprowadzanie Moliny do narożnika nie wymagało, aby w ogóle wstrzymać się z liczeniem Adamka?
Oczywiście. Inną sprawą jest fakt, że moim zdaniem liczenie przez sędziego od nokdaunów było zbyt szybkie. Powiedzmy, że na przestrzeni pięciu sekund, po których ja przejąłem liczenie, została ”urwana” prawie sekunda. To wniosek wynikający z kilkukrotnej analizy materiału wideo.

Nie pomyślał Pan, że może lepiej odesłać Adamka do narożnika, by w ciągu minutowej przerwy spróbował dojść do siebie?
Była to jedna z ewentualności, natomiast w ułamku sekundy, który miałem na podjęcie decyzji uznałem, że nie jest to najlepsze rozwiązanie. Po prostu nie byłem przekonany, czy Tomek w ogóle będzie w stanie wrócić do narożnika. Najpierw go przytrzymałem, a chwilę później odprowadzając do narożnika musiałem trzymać naprawdę mocno za biodra, bo miałem wrażenie, że Tomek trochę „pływał”. Poza tym moim zadaniem nie jest kalkulowanie i unikanie odpowiedzialności, tylko w pierwszej kolejności dbanie o zdrowie zawodnika.

Pięściarza trzeba chronić czasami przed samym sobą lub jego narożnikiem. Ma Pan doświadczenie, że narożnik nieraz kieruje się chęcią wypchnięcia zawodnika do ringu bardziej niż troską o jego zdrowie?
Narożnik z oczywistych względów bywa mniej zdystansowany do wydarzeń, choć nie twierdzę, że w tym przypadku byłoby tak samo. Jako sędziowie jesteśmy uczulani, aby w pierwszej kolejności brać pod uwagę swoją opinię, a nie oczekiwać reakcji trenera lub innej osoby z otoczenia zawodnika. Natomiast pozwolę sobie na jedno „gdybanie”...

To znaczy?
Załóżmy, że w kolejnej rundzie Tomek dostałby jeszcze jeden mocny cios z prawej ręki, bezwładnie rozłożyłby się na ringu i stałaby się tragedia. Dzisiaj nasłuchiwalibyśmy informacji ze szpitala. Czy myśli pan, że stopień hejtu, który spotyka mnie obecnie, byłby mniejszy?

W dyskusji pada też argument, że liczenie Krzysztofa Głowackiego w walce z Marco Huckiem w New Jersey trwało 20 sekund, po czym Polak zdołał znokautować przeciwnika i zdobył pas mistrza świata. W porządku, ale czy to było zgodne z przepisami?
To dziecinny argument, bo oznacza, że oficjalnie dopuszczamy manipulowanie przy liczeniu, czego ja nie akceptuję. Generalnie te wszystkie kontrowersje, w moim odczuciu, biorą się z tego, że wszyscy pragnęli zwycięstwa Adamka. Jako rodak doskonale to rozumiem, ale nie mogłem brać pod uwagę, że ludzie przyszli oklaskiwać jego triumf. 

Cała rozmowa z Leszkiem Jankowiak w "Gazecie Krakowskiej" >>