Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 


 

Do walki w obronie pasa WBC z Marią Lindberg (16-3-2, 9 KO) zostało kilka dni. Jak się pani czuje? Nie obawia się pani rdzy? Tak naprawdę po tak długiej przerwie skacze pani na głęboką wodę.
Ewa Piątkowska: Nie ukrywam, że to będzie bardzo trudne zadanie – po takiej przerwie od razu wracać taką walką. Ale jeśli miałabym wybierać jakąś walkę o pietruszkę na przetarcie czy walkę o pas, to oczywiście biorę tę o pas. Coś takiego może mnie tylko zmobilizować. Dzięki temu, że rywalka jest mocna, że to jest 10 rund i że jest wysoka stawka, po prostu wzbiję się na wyżyny i mimo przerwy pokażę swój najlepszy boks.

To będzie walka na pełnym dystansie czy może jednak skończyć się wcześniej. Rywalka idzie do przodu, może uda się ją nokautująco skontrować?
Na to nie mogę się nastawiać. Byłoby pięknie, ale nikt jej nigdy nie posłał na deski, więc na pewno ma twardą głowę. Trzeba też pamiętać, że walczyła z zawodniczkami z wyższych kategorii wagowych, w tym dwa razy z Christiną Hammer, która nie zdołała zrobić jej krzywdy. Więc nie spodziewam się, że będzie się przewracała.

Mistrzostwo zdobyła pani z Andrzejem Gmitrukiem, później trenowała pani z Robertem Złotkowskim, teraz z Andrzejem Liczkiem. Czy zmiany trenerów wzbogaciły pani repertuar umiejętności czy jednak wolałaby pani przez ten okres pracować tylko z jednym trenerem?
Uważam, że co jakiś czas trzeba zmieniać trenerów, bo wiadomo, że każdy wprowadza coś innego. Chyba, że zawodnik z trenerem dobiorą się idealnie pod każdym względem. Mnie się to nigdy nie zdarzyło. Z dotychczasowych trenerów jestem bardzo zadowolona, ale każdy z nich miał oczywiście jakieś cechy czy nawyki, które mi nie pasowały. Ideału jeszcze nie spotkałem i nie liczę, że kiedykolwiek spotkam. Dlatego czasami zmieniam trenera i od każdego staram się wyciągnąć jak najwięcej.

Walka z Lindberg będzie tuż przed walką wieczoru w przekazie głównej anteny telewizji publicznej TVP1. To nie stresuje jeszcze bardziej? Będą patrzeć na panią setki tysięcy widzów, a może i miliony.
Jedno z gorszych uczuć, jakie może towarzyszyć podczas przygotowań do walki to takie, że i tak mało kto to obejrzy i że nikt się nie tym interesuje. To codzienność większości bokserów amatorskich. A sport zawodowy jest po to, by ludzie go oglądali. To, że będę pokazywana przez TVP1 jest dla mnie świetną informacją i bardzo się cieszę, że moją walkę obejrzy tyle osób, bo to będzie na pewno największa oglądalność z moich dotychczasowych pojedynków. To jeszcze bardziej mnie mobilizuje. Wszystko tutaj jest na topie. I rywalka z najwyższej półki, i najważniejszy pas, i wielka gala, i transmisja w otwartej telewizji. Po prostu wymarzony scenariusz, więc o tej rdzy muszę zapomnieć i boksować tak, jakbym tej przerwy nie miała.

Boks kobiet w Polsce jest już na tyle popularny jak być powinien?
Idziemy powoli do przodu. Nie jest tak źle jak w niektórych krajach, ale też nie tak dobrze, jak mogłoby być. Myślę, że jesteśmy gdzieś pośrodku. Również od nas, zawodniczek zależy, jak to zostanie poprowadzone. Bo z jednej strony trafiamy na spory opór, a z drugiej jednak polscy promotorzy dają nam miejsca na galach. I to nie w przedwalkach, kiedy jeszcze nikogo nie ma na sali, tylko w dobrych miejscach na kartach walk. Wszystko jest w naszych rękach. Trzeba pokazać dobry boks, ale też osobowość, żeby ludzie chcieli nam kibicować. I na tym budować nasze kariery.

Pełna treść artykułu na Ringblog.pl >>