Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 


 

Kamil Łaszczyk zna już atmosferę wielkiego boksu z USA. Po sobotniej walce z Piotrem Gudelem w Arłamowie chciałby wrócić do rywalizacji o dużą stawkę. – Musi walczyć regularnie, ale nie możemy go zbyt długo „mrozić” w Polsce, bo minie jego najlepszy czas. Powinien sprawdzić się z rywalem notowanym, powiedzmy, w trzeciej dziesiątce na świecie – mówi "Przeglądowi Sportowemu" trener Piotr Wilczewski.

W polskim boksie zawodowym przeważnie nie było materiału na wybitnych zawodników w niskich kategoriach wagowych. Wielu liczyło na to, że o tym niechlubnym zjawisku zapomnimy za sprawą Kamila Łaszczyka, którego już w 2013 roku federacja WBO notowała na trzecim miejscu rankingu, a dwa lata później na drugim.

Wychowanek Gwardii Wrocław jako 20-latek zadebiutował na zawodowym ringu w USA, wiążąc się z działającym w New Jersey promotorem Mariuszem Kołodziejem. Kamil, tak jak Mariusz Wach, mieszkał i trenował w North Bergen. W swojej ósmej potyczce pokonał Tevina Farmera, czyli przyszłego mistrza świata IBF wagi superpiórkowej (59 kg).

– Byłem w świetnej formie i zajechałem Farmera. Przed ósma rundą oddychał rękawami – wspomina 29-letni Łaszczyk walkę, która odbyła się w 2012 roku w Atlantic City. Dwa lata później „Szczurek” wygrał w Chicago z Danielem Diazem. Galę transmitowała stacja ESPN 2, a parę ciepłych słów o młodym Polaku mógł powiedzieć komentujący jego pojedynek znany trener Teddy Atlas.

Pełna treść artykułu w "Przeglądzie Sportowym" >>