Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

W sobotę w amerykańskim Providence Maciej Sulęcki stoczy najważniejszą walkę życia. W przeciwnym narożniku stanie niepokonany Demetrius Andrade, a stawką pojedynku będzie tytuł mistrza świata WBO wagi średniej (72,6 kg).

Na początek konkurs bez nagród: doszedł pan do walki o mistrzostwo świata już koło trzydziestki dlatego, że ma taki charakter, czy dotarł pan do tego momentu dopiero teraz, bo ma taki charakter?
Maciej Sulęcki: To dobre pytanie, jestem zaskoczony i nie wiem, co powiedzieć! Spróbuję więc inaczej: ciągle słyszę, że dostałem tę walkę, a to nie jest prawda. Zapracowałem sobie na to, po prostu. A wracając do pytania, to nie znam odpowiedzi. Może tak mi było pisane? Wydaje mi się, że jestem w tym miejscu ze względu na swój charakter. Umiałem tupnąć nogą i upomnieć się o swoje. Mam 30 lat i przede mną starcie o mistrzowski pas. Jestem dorosłym mężczyzną, w stu procentach gotowym na krok, który przede mną.

Za Andrade zarobi pan tak, że będzie zadowolony?
Jestem wiecznie głodny i ambitny. Teraz zarobię dobrze, w jakiś sposób mnie to zabezpiecza, ale ja chcę więcej, więc odpowiadając: nie jestem usatysfakcjonowany. To wszystko dopiero początek. Dzisiaj nie jestem bogatym człowiekiem od strony finansowej, ale moim bogactwem jest wspaniała rodzina. Chcę jednak zabezpieczyć córkę, żeby miała lepsze życie ode mnie. Moja Magda powiedziała pewnego razu mądrą rzecz, a mianowicie, że życie może być dobre nawet w kawalerce. Czasem nie chodzi o to ile, a co dają od siebie rodzice swojemu dziecku.

Jaka będzie walka z Andrade?
Idę na ring dobrze się bawić i biorę to, co moje, czyli pas mistrza świata. Długo na to pracowałem. Przede mną trudna walka, Andrade jest niewygodny. Mańkut, który ma długie ręce i potrafi bić z różnych płaszczyzn. Jest jednak nierówny. Mówimy sobie z trenerem Piotrkiem Wilczewskim, że musimy być dla niego tak samo niewygodni, jak on dla nas. Chcę sprawić, żeby mój europejski styl mu nie pasował. Szykujemy różne warianty i mamy kilka asów w rękawie.

Pełna treść artykułu w "Przeglądzie Sportowym" >>