Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Nieboksujący już Maciej Miszkiń powiedział kiedyś, że wybrał ksywkę "Handsome", ponieważ większość znanych mu bokserów nosi bardzo agresywne przydomki. Michał Cieślak (11-0, 7 KO) ringowego pseudonimu nie ma, choć przylgnęło do niego przynajmniej kilka. I żaden nie jest bynajmniej sympatyczny. "Egzekutor", "Człowiek demolka", "Niszczyciel".

Wiecznie nabuzowany, kipiący testosteronem bombardier z Radomia - takie sprawia pierwsze wrażenie. Ale w boksie nic nie jest tak proste, jak wydaje się na pozór. Dzisiaj na gali Polsat Boxing Night w Krakowie 26-latek z Radomia skrzyżuje rękawice z dwukrotnym pretendentem do tytułu mistrza świata wagi junior ciężkiej Francisco Palaciosem (23-3, 13 KO).

Przed Tobą wypłata życia?
Michał Cieślak: Największe pieniądze, jakie dotychczas zarobiłem na boksie.

Starczy na beemkę?
Na nową? Na tę, którą teraz jeżdżę by starczyło. Fajna kasa, pierwsza tak naprawdę godziwa stawka.

Skąd pomysł na ciemne gangsterskie auto?
Czy gangsterskie? Od zawsze mam beemki, podobają mi się. Szyb przyciemnianych nie zobaczysz, więc można powiedzieć, że to taki półgangsterski samochód. (śmiech)

7 na 8 ostatnich pojedynków kończyłeś przed czasem. Wilder po znokautowaniu Szpilki zastanawiał się, czy ten nie wyzionął ducha.
Nigdy nie miałem takiej sytuacji. Szpilka leżał nieprzytomny przez dobrych parę sekund i nie wiadomo było, co się z nim dzieje. Gdy walka kończy się po mojej myśli, przychodzi nokaut - wiadomo - jest euforia. Każdy sportowiec ciężko pracuje na to, żeby wygrywać pojedynki. Najlepiej, żeby kończyły się właśnie w ten sposób. Zawsze zerkam na rywala, czy wszystko z nim w porządku. Dopiero wtedy przychodzi pełna radość z efektownego zwycięstwa.

"W czasach amatorskich mój trener żartował, że trzeba mi założyć drugą książeczkę bokserską, aby spisywać walki, które toczyłem na ulicy". Dyskoteki?
Też, walki z ochroniarzami. Sam ochroniarzem nigdy nie byłem, choć miałem krótką przygodę, że stałem na bramce. Tak bardziej prywatnie. Było trochę tych pojedynków. Brało się to głównie z tego, że byłem małym chłopakiem i ci, którzy mnie nie znali, lekceważyli takiego knypka. Nie wychodziło im to na dobre.

Nie można lekceważyć małego kotka, bo kiedyś zmieni się w tygrysa?
To nie były solówki, zazwyczaj musiałem się bić z grupą przeciwników. I zawsze wychodziłem z tych starć obronną ręką. Pamiętam jak byliśmy z kolegą nad wodą, w Chlewiskach. Spokojnie się kąpiemy, a tu nagle ktoś ma do nas jakiś problem. Agresorów było z dwudziestu. Weszliśmy w nich ostro, inaczej nic by z tego nie było. Gdybyśmy się cofnęli, skończylibyśmy na ziemi okopywani przez przeciwników. Byłaby tragedia. A tak, daliśmy sobie radę. Towarzystwo zostało rozgonione i nawet zdążyliśmy uciec przed policją.

Gdyby nie boks…
Prowadziłbym firmę budowlaną. Już się tym zajmowałem. Boksując na amatorstwie musiałem jakoś sobie radzić i zarabiać. Nie było lekko. Otworzyłem firmę, która trudniła się wykopami pod studnie głębinowe. To całkiem dochodowy, przyjemny biznes i sądzę, że po przejściu na emeryturę zajmę się tym na dobre.

Ekipa Palaciosa szuka w Krakowie dobrego miejsca na świętowanie triumfu.
Nie znajdą. Nie będą w nastrojach, by świętować. Proste.

Pełna treść rozmowy z Michałem Cieślakiem na Prawyprosty.com >>