Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Najpierw, wyglądało to na zwykłą kurtuazję: wizyta na gali w Newark, pamiątkowe zdjęcie z Royem Jonesem Jr., i grzecznościowa – tak się przynajmniej wydawało – wymiana zdań, podczas której to przewinęła się informacja o możliwości stoczenia walki pomiędzy pomiędzy "Góralem” a żywą legendą światowych ringów. Mimo wszystko trudno było jednak tej wiadomości nie odebrać z przymrużeniem oka. Znając obecne miejsce Roya w światowej hierarchii, jego słabą formę w ostatnich walkach, rozmienioną już niestety na drobne legendę, można było domniemywać, iż wspomniana wcześniej historia, jest tylko kąskiem rzuconym na pożarcie mediom, a nie poważnym przedsięwzięciem. Niestety, dziś w serca wielu polskich kibiców wlał się swego rodzaju niepokój, kiedy to, co wydawało się tylko nic nieznaczącą ciekawostką zaczęło przybierać realnych kształtów. Być może informacja o planowanym na marzec przyszłego roku pojedynku Tomasza Adamka z Royem Jones Jr jest tylko sondowaniem opinii publicznej – jeśli tak, to pewnie szybko o tym zapomnimy. Jeżeli jednak, cała ta opowieść urzeczywistni się, bilans zysków i strat dla naszego zawodnika może wbrew jego oczekiwaniom okazać się mocno niekorzystny.

Uszeregujmy fakty. Roy Jones jr od kilku dobrych lat wysyłał niepokojące sygnały, iż jego czas dobiega powoli końca. Czasem te sygnały były nieco tłumione, kamuflowane sporadycznymi dobrymi występami na tle zawodników odpowiadających mu stylowo, podobnie jak on, mających już swe najlepsze lata boksu za sobą, jak chociażby: Omar Sheika czy Jeff Lacy. Sprawne oko kibica, trudno jednak oszukać, podobnie zresztą jak swój własny organizm. Pojedynki z Joe Calzaghe, Bernardem Hopkinsem, a w szczególności sromotna porażka z pół-cruiserem Greenem, dobitnie pokazały, iż Amerykanin nie prezentuje dziś choćby 60% swojej dawnej klasy. Dostrzegli to już nawet najwierniejsi, najbardziej zakochani w nim fani i ta opinia zapewne już nigdy nie ulegnie zmianie. O ile w przypadku Walijczyka Calzaghe, wycieczka do Stanów i pojedynek z maskującym jeszcze wtedy nieco swoje słabości, dającym ciągle naiwnym nadzieję past-prime Jonesem, okazała się z marketingowego punktu widzenia strzałem w dziesiątkę, to już kontraktowanie z nim pojedynku dzisiaj, na dodatek w wadze ciężkiej, gdy sympatycy boksu stracili wszelkie złudzenia co do jego dalszej kariery, mija się zupełnie z celem. Zwycięstwo nad cieniem legendy, nie będzie miało żadnej wartości sportowej, pod względem marketingowym – o czym może świadczyć chociażby biznesowa klapa pojedynku Hopkinsa z Royem – też można się solidnie rozczarować. Wypełniona po brzegi hala Prudential Center, bez wątpienia jest sporym magnesem, ale nie powinna być jedynym motorem napędowym podejmowanych decyzji. Warto pomyśleć o amerykańskich kibicach, którzy na widok bitej, wypalonej legendy, niekoniecznie muszą zareagować uśmiechem. Warto też rozpatrzyć reakcję tamtejszych żurnalistów, trzeba przyznać, mocno przychylnych obecnie „Góralowi”. Koniec końców, niemożna także przejść obojętnie obok oczekiwań sympatyków szermierki na pięści mieszkających w ojczyźnie, wśród których niestety, kilka ostatnich niefortunnych wypowiedzi Polaka, spowodowało mały zamęt. Organizacja takiej walki, sytuacji na pewno nie poprawi. Trzeba uczciwie przyznać, że początek drogi Tomasza Adamka w wadze ciężkiej – jak na jej dzisiejsze standardy – wyglądał całkiem obiecująco. Po rodzimych igrzyskach i walce z Andrzejem Gołotą, przyszedł niewygodny Estrada i ledwie kilka tygodni później, mocno promowany przez telewizję HBO, boksujący na swoim terenie, Cristobal Arreola. Trudno też mieć pretensje o to, iż ta szarża na „wysokim koniu” nie trwała wiecznie. Umówmy się, w czasach gdy prawie cała czołówka "królewskiej” kategorii stara się przy niewielkim wysiłku zbijać spory kapitał, nie należy oczekiwać od Tomasza Adamka klasowych rywali w każdej walce – zwłaszcza w przypadku, gdy narzucono sobie całkiem spore tempo. Niemniej przesiadka z wysokiego konia na świnkę morską, jest już działaniem co najmniej ryzykownym. Wprawdzie z geriatrycznego gryzonia trudno jest spaść, to jednak ścigać się na nim ciężko, w dodatku – mówiąc brzydko – można go bardzo łatwo „zarżnąć” i swoją drogę mocno skomplikować.

 

Znam na pamięć wszystkie bokserskie frazesy, banały często znajdujące swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości: "Boks to biznes”, "Liczą się przede wszystkim pieniądze”, "Trzeba pokonywać wielkie nazwiska” i wiele, wiele innych, z których spokojnie dałoby się ułożyć sporych rozmiarów litanię. Niemniej nie można pod płaszczykiem tej zbieraniny komunałów przemycić dosłownie wszystkiego, nie powinno się pod taką przykrywką próbować chować nieświeżego dania, zalatującego stęchlizną, zwłaszcza w sytuacji, gdy potencjalni klienci mają dosyć mocno wyostrzony zmysł węchu. Niech ten swoisty "Titanic", jakim dla wielu kibiców jest Roy Jones Jr, spoczywa sobie spokojnie na dnie. Nie przypominajcie po raz kolejny tego, że jego dawną potęgę pokryła już jakiś czas temu rdza, a pod wielką i dumną nazwą kryje się zwykły wrak.