Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Adamek BloodworthRogera Bloodwortha, dziś nieodłączną postać przy Tomku Adamku (43-1, 28 KO) poznałem dawno, bo ponad siedemnaście lat temu i pewnie dlatego nazywam go "Żelaznym". Mogę też powiedzieć, że nic się od 1993 roku nie zmieniło - Bloodworth i dziś i wtedy chciał mieć zawodnika, który zostanie mistrzem świata w wadze ciężkiej, zamieniając Andrzeja Gołotę na „Górala”, a jako człowiek pozostał niezmiernie lojalny wobec  ludzi z którymi pracuje.  Od Bloodwortha, który wewnętrznej dyscypliny nabył już w służbie amerykańskiej marynarki wojennej US Navy,  nigdy nie usłyszy się żadnych plotek, zakulisowych informacji, a  zawsze usłyszy się to, co Roger myśli. - Śmieszy mnie jak tak zwani fachowcy stawiają znak równości między  pracą trenera i pracą tych, co są w środku ringu. To oni walczą. My tylko patrzymy - mówi Roger Bloodworth, który oprócz pracy z dwoma najlepszymi  polskimi pięsciarzami w historii, trenował z takimi legendami boksu, mistrzami świata jak Pernell Whitaker, Raul Marquez, Joel Casamayor, Fernando Vargas czy Evander Holyfield.

Kibicom boksu nie trzeba przypominać Rogera, kiedy w drugiej walce Andrzeja Gołoty  z Riddickiem Bowe krzyczał z narożnika "bij go tylko w głowę" lub  jako człowieka który do dziś nie wie, dlaczego Polak przestał walczyć, prowadząc na kartach sędziowskich wszystkich arbitrów (nawet siedmioma punktami!), nie chciał w dziesiątej rundzie kontynuować walki z Michaelem Grantem.  Nigdy wcześniej i nigdy później nie wiedziałem bardziej zaskoczonego trenera. Dla Rogera Bloodwortha, który pracę z Andrzejem rozpoczął w drugiej połowie 1993 roku były to, oprócz dramatycznych walk z Roddickiem Bowe, największe przeżycia w wadze ciężkiej. Dla Rogera, który nominalnie był drugim trenerem Gołoty - funkcję oficjalnego "pierwszego" pełnił Lou Duva - Polak był zawsze "projektem specjalnym". Nikt nie spędzał z Gołotą więcej czasu na obozach treningowych, czy wykorzystując naturalność atlety, jaką zawsze miał Gołota, uczył go zmiany ze sztywnego europejskiego stylu na  ten elastyczny, nieprzewidywalny dla jego wielu rywali w latach 90-tych. Bloodworth był i pozostał człowiekiem nie ukrywającym swoich przekonań - jeśli Rogerowi nie podobało się coś, co z Gołotą chciał robić zwykle pokazujący się tuż przed walką Duva, to był pierwszym, który mu to powiedział. "Potyczki" pełnokrwistego Duvy z mającym, zawsze  stoicki spokój, ale potrafiącym podnieść głos Bloodworthem zawsze ubarwiały treningi.

Bloodworth, który trenerem zawodowców jest od 1989 roku, po dekadzie pracy z amatorami, przeciętnemu kibicowi w Polsce kojarzy się przede wszystkim z karierą Andrzeja Gołoty. Nie w Stanach, gdzie Roger do dziś utożsamiany jest przede wszystkim z niezwykłym wzlotem kariery Fernando Vargasa, z którym pracował  - wspólnie z Eduardo Garcią - już od pierwszej walki  "Nieustraszonego".  Ironia losu sprawiła, że Vargas, który pod okiem Bloodwortha sześciokrotnie bronił zdobytego w wieku zaledwie 20 lat tytułu mistrza świata. Tytułu, który wywalczył mając na koncie zaledwie 14 stoczonych walk, wychodząc na ring przeciwko  Luisowi Ramonowi Campasowi, który miał ich aż...72! Ironia losu sprawiła, że Vargas postanowił zerwać współpracę z Bloodworthem przed najważniejszą walką swojego życia - z Oscarem De La Hoyą, we wrześniu 2002 roku. Roger był na tej walce, spotkaliśmy się w kawiarni kasyna Mandalay Bay. Przyjechał kibicować swojemu pięściarzowi, choć rozstali się w  nie najlepszych nastrojach. - Jak może mnie tu nie być, skoro pamiętam go jako nastolatka? Za wcześnie zaczął walczyć o tytuły, gdybyśmy mieli z nim  więcej czasu, nie byłoby tej całej polityki boksu, Fernando mógł być lepszy od De La Hoyi. Kilka godzin później, przez nokaut w 11 rundzie, Vargas przegrał ze "Złotym Chłopcem".  

"Góral" stał przed bardzo trudną decyzją zastępując Rogerem Bloodworthem trenera, z którym spędził większość pięściarskiej kariery - Andrzeja Gmitruka. Kandydatów był sporo, między innymi tak znane nazwiska jak Freddie Roach, Eddie Mustafa Muhammad czy Roger Mayweather, ale decyzja zaangażowania Bloodwortha była łatwa. Nie tylko dlatego, że był człowiekiem znanym Zyggiemu Rozalskiemu, ale przede wszystkim dlatego, że Roger jest pięściarskim nauczycielem, a takiego w wadze ciężkiej potrzebował Adamek. Wspomniane inne  nazwiska, może sławniejsze niż Bloodworth, to trenerzy lubiący gotowy produkt, który trzeba tylko podszlifować. - Ja mam pełne zaufanie do Tomka, mam nadzieję, że on ma takie wobec mnie - mówi Bloodworth. - Pracuję dla niego i tylko dla niego - nie dla firmy promocyjnej czy menedżerów. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że może być inny układ w związku trener-zawodnik. Te słowa "Żelaznego" Rogera ciągle są dużo warte.  

Przemek Garczarczyk {jcomments on}