Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Max Schmeling

Zwycięstwo punktowe zostało przywitane milczeniem. Prasa zjechała zupełnie niespodziewanie… Schmelinga. Rozbębniono, że walka była umówiona, że zwycięstwo białego było kantem, że gdyby Murzyn tylko chciał - ze Schmelinga poszłyby drzazgi. Sukces był więc - co najmniej wątpliwy. Pierwsze zwycięstwo nie zrobiło na Maxie wrażenia. Był zły i rozgniewany, że nie udało mu się ulokować prawej, która tyle razy kladła Biela. Co prawda, Murzyn nie nadstawiał brody i nie dawał przeciwnikowi umówionego sygnału…
Jedyna niespodzianka oczekiwała go po meczu.
Do szatni wszedł niski, przyzwoicie ubrany jegomość. Mrugał oczyma, jakby raziła go ta jedyna żarówka albo był nerwowo chory.
- Ile masz lat?
- Dziewiętnaście
- Od dawna trenujesz?
- Tak przyzwoicie- to od dwóch miesięcy. Ale przedtem też od czasu do czasu bawiłem się rękawicami.
- A ile miałeś spotkań?
- Oficjalnie- to było pierwsze.
- A jako amator?
- Jestem za biedny na amatora.
- Gdybyś miał coś na wątrobie, możesz śmiało przyjść do mnie. Może coś zaradzimy!

Położył na stole wizytówkę i ciągle mrugając powiekami wycofał się w stronę drzwi.
Przy wyjściu jeszcze raz rzucił okiem w stronę Schmelinga. Wyglądał dość głupio z rozdziawionymi ustami.
Ale miał ładne zęby. I w ogóle- był ładnym, naprawdę ładnym chłopcem. Co za umięśnienie brzucha, klatki piersiowej, ud! Stał z ręcznikiem w ręku, tak jak wyszedł spod natrysku.
- Niczego sobie, niczego!- mruczał krępy pan z tikiem w powiekach.
Max podszedł do stolika i rzucił okiem na wizytówkę.
- Artur Buelow, naczelny redaktor Boxsportu, Berlin.

Gwizdnął z zadowoleniem. Haczyk załapała całkiem znaczna rybka. Taki Buelow może się jeszcze nieraz przydać! Przydał się już w następnym tygodniu. Napisał ciepłą recenzję, nazwał go obiecującym pięściarzem, comingmanem niemieckiego boksu. Oczywiście, nie dziś i nie jutro, oczywiście- nie w dwudziestym roku życia i nie przy swojej śmiesznej wadze. Po tym sprawozdaniu posypały się oferty. Zaproponowano mu szereg walk. Wprawdzie honorarium było śmiesznie niskie, ale zawsze to lepsze od dawnego zawodu robotnika ziemnego.

Na rozkładzie miał w ciągu roku siedmiu białych i dwóch czarnych. Wszystko wygrał! Jedynej porażki doznał właśnie w Berlinie, gdzie zależało mu najbardziej na dobrym wyniku z twardym młodzikiem Dieckmannem. Dieckmann w drugiej rundzie kropnął go w ucho i otworzył arterię. Krew bluznęła w górę, jak fontanna. Na białych spodniach sędziego zarysował się kompromitujący krwawy zaciek.

Spotkanie przerwano. Techniczny nokaut. Ale już w czasie opatrunku Schmeling zapowiedział zuchwałemu przeciwnikowi zemstę. Wszystko to jednak było jednodniowe, przemijające przeżycie. Patrząc z perspektywy, całe półtora roku kariery zawodowej w Kolonii było nieciekawe, szare i pozbawione większego znaczenia. Bił się, kiedy Abel podsunął mu kontrakt, walczył nie przebierając wśród przeciwników, zwyciężał nie robiąc postępów. Ani w boksie, ani w karierze. Cieszyło go, że miał za swoje walki trochę grosza - i to mu wystarczało. Nie zdawał sobie sprawy, że jest w stanie swoje zarobki tysiąckrotnie pomnożyć i młócić przeciwników, których nazwiska miały rozgłos nie tylko w promieniu słynnej katedry.

Historia zmieniła się dopiero po wizycie Dempseya. "Tiger Jack" był mistrzem świata i milionerem. Miał zatem sławę, pieniądze, ale brakowało mu trzeciej rzeczy, która czyni ludzi szczęśliwymi - wzajemnej miłości. Nieskomplikowany Amerykanin postanowił wypełnić tę lukę. Pokręcił się po Kalifornii, popatrzył w oczy aktoreczkom i postawił krzyżyk przy Estelli Taylor. Ona… ona też zapewniała, że go kocha. Ale gdzie odbędziemy podróż poślubną? Chciałabym poznać Europę! Stare budowle, dziwni ludzie, głodne kraje… A przede wszystkim kilometry kwadratowe zasiane białymi krzyżami, gdzie amerykańska krew po raz pierwszy w historii lała się za wolność Europy!
Milionerzy amerykańscy jeżdżą na miłosne toki do Włoch, Amerykanie za punkt honoru uważają odbycie podróży poślubnej po europejskim kontynencie, gdzie co trzy godziny trzeba pokazywać paszport i oddawać do rewizji walizki. Dlaczego u nich każdy stan może się rządzić odrębnymi prawami i mieć własną policję, a mimo to można przejechać 5.000 kilometrów nie sięgając do kieszeni po papiery?

Dempseyowi wydawało się to niezrozumiałe. Określał to jako idiotyzm tego kalibru, co obłąkana propozycja menedżerów, aby walczyć w Europie. Owszem, walczyć może! Ale z kim, kiedy tamtejsi pięściarze nie dorośli mu do pępka, na którym zwisał brylantowy pas mistrza świata. Ostatecznie stanęło na tym, że obędą się tylko spotkania pokazowe. Przeciwko Dempseyowi zmobilizowani zostaną najlepsi pięściarze krajowi, każdy dostanie dwa sierpy, każdy będzie miał zaszczyt zatańczyć z mistrzem rundę i będzie mógł z powrotem wciągnąć szlafrok.

W exhibition w Kolonii wziąl udział Schmeling. Dempsey pierwszy przywitał się z onieśmielonym Maxem i zaczął coś szwargotać, śmiejąc się i bijąc go dłonią po ramieniu. Nic z tego nie rozumiał, ale śmiał się razem z nim i nawet spróbował dotknąć mistrzowskiego bicepsu. Spoważniał dopiero po przetłumaczeniu.

- Podobałeś mu się, bo jesteś do niego podobny. Zapowiedział, że będzie cię oszczędzał, bo nie lubi bić się z lustrem…
Max skrzywił się. Na ring wszedł kwaśny i zły. Skrył się w defensywie, a że Jack również nie miał ochoty bić pięściarza stworzonego na jego podobieństwo- to była jedna z najmniej ciekawych pokazówek.

Przyjaciel Jack więcej się Maxowi nie pokazał. Nie zaprosił na kolację, nie przedstawił żony, nie wychylił wspólnie szklanki Rudesheimera… Zapomniał o istnieniu swego sobowtóra, chociaż godzinę temu kazał mu się nazywać po imieniu. Max zresztą nie odczuł lekceważenia. Wydawało mu się w naturalnym, że  mistrz świata nie chce zadawać się z pierwszym lepszym, napotkanym na swej drodze pętakiem.

Jego wyobraźnię olśnił fason Dempseya, jego gest, pieniądze, piękna żona, ton wyższości w stosunku do całego świata. Ten człowiek doszedł do wszystkiego siłą własnych pięści. Ten pewnik hipnotyzował Maxa. Czy nie mógłby spróbować tej samej sztuki na gruncie europejskim? Czy ta droga była przed nim zamknięta?
Tutaj- tak! Od czasu wynalazcy pachnącego spirytusu, od czasu Johanna Marii Fariny nikt nie zrobił kariery w Kolonii.

cdn

Z narożnika tetryka: Max Schmeling (1) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (2) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (3) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (4) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (5) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (6) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (7) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (8) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (9) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (10) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (11) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (12) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (13) >>

Opracował Krzysztof Kraśnicki, colma1908.com{jcomments on}