Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Za tydzień najważniejsza walka w pana karierze - z Charlesem Martinem, byłym mistrzem świata wagi ciężkiej. Jeśli wygrana, to następna może być o mistrzowski pas. Jakub Chycki, znakomity spec od fizjologii, powiedział mi niedawno, że nigdy nie widział pięściarza z taką dynamiką i swobodą pojedynczego ciosu jak pan. Czuje się pan rozluźniony?
Adam Kownacki: Czuję się super. Nie mogę się doczekać przyszłej soboty. Ostatni ciężki sparing jest w sobotę, a potem już tylko spotkania z dziennikarzami, treningi medialne, ważenie. Sparingi są na poważnie - mam u siebie na sparingach bardzo dobrego zawodnika, wicemistrza olimpijskiego, Chińczyka. Leworęcznego, jak Martin. Prawie dwa metry, też jak Martin. Nie wiem, skąd się biorą tacy wysocy Chińczycy.

Mój rywal też będzie przygotowany. Martin do walki z Anthony Joshuą, w której stracił tytuł, specjalnie się nie przygotowywał, tak słyszałem. Dziewczyny, kluby nocne, imprezy. Myślę, że to się zmieniło. Podobno ciężko pracował. Będzie chciał pokazać, że nie jest jednak taki beznadziejny, jak to wyglądało w pojedynku z Joshuą, że w końcu nie za darmo otrzymał tytuł mistrzowski. To bardzo dobrze, bo ja nie chciałbym rozwalić gościa, a potem usłyszeć, że to tylko dlatego, że imprezował. Z Martinem, jeśli wszystko pójdzie dobrze, będzie szybka noc.

To znaczy, że pan solidnie się przygotował?
No pewnie, że solidnie. Tu u mnie, na Long Island, gdzie się najlepiej czuję. Wszystko było: ciężkie i długie sparingi, siła, bieganie. Dla mnie to będzie najważniejsza walka w życiu. Ze Szpilką była ważna, ale przeznaczona na rynek polski, dlatego w ogóle nie myślę o rewanżu, bo byłby to spadek do ligi polskiej. Szpilkę w USA znają mniej niż Martina, więc pojedynek z nim jest na rynek amerykański. Jeśli wygram, otworzą się wrota. Będę miał wielkie walki, na początek może Luis Ortiz. Będę w grupie tych, którzy mogą walczyć o tytuł mistrza świata.

Sądzi pan, że jest w stanie walczyć z wielkoludami, którzy okupują tytuły w najważniejsze federacje - Joshuą, Deontayem Wilderem?
Jasne, że tak. Wszyscy pamiętają Mike’a Tysona. Dawał radę, choć miał 181 cm wzrostu.

Pełna treść artykułu na Wyborcza.pl >>