Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Na gali w Gliwicach w sobotę dojdzie do walki Artura Szpilki z Mariuszem Wachem. Obaj pięściarze są po przejściach i rządni wygranej. Dla każdego przegrana może oznaczać koniec kariery.

Znają się i lubią od lat. W sobotę w ringu nie będzie to miało jednak żadnego znaczenia. Sami przekonują, że kiedy wejdą między liny „będą sobie chcieli urwać głowy”. Wygrany ruszy dalej, znowu zacznie ocierać się o szeroką czołówkę wagi ciężkiej. Przegranemu, przynajmniej przez jakiś czas, zostaną pojedynki dalekie od tych wymarzonych. Artur Szpilka i Mariusz Wach, czyli główni bohaterowie sobotniej gali w Gliwicach, są w trudnych momentach karier. 

29-letni „Szpila” jeszcze w 2016 roku bił się o mistrzostwo świata wagi ciężkiej federacji WBC z Deontayem Wilderem. I szło mu całkiem nieźle aż do chwili, gdy w dziewiątej rundzie nadział się na kontrujący cios Amerykanina i padł nieprzytomny na deski. Później pobił go Adam Kownacki i szczególnie ta porażka zabolała Szpilkę, który do dzisiaj często powtarza, że marzy o rewanżu z rodakiem mieszkającym na co dzień w USA. Później pobił Dominicka Guinna w Warszawie, ale trudno to nazwać jakimś szczególnie cennym osiągnięciem.

Wach też ma za sobą walki na szczycie wagi ciężkiej. W 2012 roku w Hamburgu w starciu o pasy IBF, WBA i WBO dwanaście rund bił go Władymir Kliczko i chyba tylko Polak wie, jakim cudem nie padł na deski. Potwierdził wtedy, że ma granitową szczękę. Gorzej, że potem potwierdził się też pozytywny wynik jego badania dopingowego. Później, w 2015 roku, spotkał się z Aleksandrem Powietkinem i przegrał przed czasem. W ostatnim występie, niemal równo rok temu, poległ z Jarrellem Millerem. Warto jednak wspomnieć, że Wach przegrał wtedy nie tylko z ostatnim pogromcą Tomasza Adamka, ale też kontuzją ręki.

Pełna treść artykułu w "Przeglądzie Sportowym" >>