Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

TysonPolskie media doniosły ostatnio z dumą, że legendarny bokser amerykański Mike Tyson ma promować polski napój energetyczny. W związku z tym planowana jest szeroko zakrojona akcja promocyjna w Polsce. Zaangażowanie tak sławnych sportowców, zwłaszcza ze Stanów, w polskie przedsięwzięcia biznesowe zawsze cieszy. Problem jedynie w tym, że ci rodacy, którzy już wcześniej weszli w finansowe układy z managementem "Żelaznego" Mike'a, do dziś biegają po ścianach i... adwokatach, nie mogąc odebrać swych pieniędzy, wypłaconych w ramach zaliczki, za niewykonaną usługę. Przykładem, warszawska firma Babilon Promotion. Chciała obecnością Tysona uświetnić galę bokserską 15 i 16 września 2011, na warszawskim "Torwarze". Idea piękna, ale i kosztować musi. Firma Babilon Promotion zawarła więc z brytyjską firmą menedżersko-promocyjną CWH Promotions Limited, reprezentująca Tysona, umowę.

Na 10 stronach zapisano dokładnie warunki. Po angielsku. A więc w języku, doskonale znanym zarówno samemu mistrzowi, jak i jego reprezentantom. W umowie nie opuszczono żadnego szczegółu. A zapisy przypominały miejscami życzenia mega-gwiazd światowego show-businessu. Było więc o obowiązkowych konferencjach prasowych i sesjach zdjęciowych. W tym z VIP-ami oraz zwykłymi śmiertelnikami. Te ostatnie kosztować miały 100 dolarów za podpisaną fotkę z mistrzem i jedyne 35 za zwykłe zdjęcie, już po zakończeniu imprezy. Nie zapomniano o uwzględnieniu obiadów, spotkań promocyjnych i sesji reklamowych. Umowa zawierała ponadto dokładne zapisy co do przelotu Mike’a i jego ekipy z Las Vegas, Nowego Jorku i Manchesteru (Wielka Brytania). Przy zastrzeżeniu pobytu w hotelach  pięciogwiazdkowych (all inclusive). Musi być jeden apartament, dwa większe pokoje i dwa podwójne. Wszystkie na tym samym piętrze. A jeden z podwójnych pokojów musi przylegać do apartamentu mistrza.

Nie zapomniano o takich szczegółach, jak... herbatka rumiankowa i miętowa z miodem (autentyk) i odpowiednich brykach do podróżowania - o najwyższym standardzie i  (koniecznie nie starszych, niż rok. Poza tym, Tyson będzie miał własną ochronę, opłacaną -  rzecz jasna - przez organizatora gali.  Słowem - pełny wypas Made in USA. W zamian za to, "Michael Gerard Tyson" - jak zapisano w umowie -  zobowiązał się promować, pozować, uczestniczyć i uświetniać. Pod umową, ze strony CWH Promotions Ltd. podpisał się Carl W. Holness. Za obecność mistrza, Babilon Promotions Inc. zgodził się wypłacić 86,000 dolarów. Z tego - 16,000 dolarów w gotówce, już podczas podpisywania kontraktu. I 32,000 dolarów przelewem, do 15 sierpnia 2011.

Video. Warszawska konferencja prasowa z udziałem Mike'a Tysona >>

Polacy wywiązali się ze zobowiązania. Problem w tym, że do przyjazdu "Żelaznego" Mike'a nie doszło. Jego obóz zerwał umowę. Ale i to przewidywały zapisy kontraktu. W świetle dokumentu, firma reprezentująca Tysona miała po prostu oddać szmal. Ale tu zaczęły się schody. Mimo zobowiązań i obietnic ze menedżera sławnego boksera, Babilon Promotion nie zobaczył jeszcze ani dolara. Podobno łatwiej obecnie wygrać z oboma Kliczkami na raz, niż dodzwonić się do przedstawicieli CWH Promotions Limited. Nie mówiąc już o wyegzekwowaniu zaliczki.

Redakcja "Expressu" dotarła do bulwersujących dokumentów w tej sprawie. I tak, 26 września 2011 Babilon Promotion, przez warszawskiego adwokata Macieja Lacha, wystosowała do CWH z siedzibą w Staffordshire “Ostateczne wezwanie do zapłaty” 48,000 dolarów. Suma niby niewielka, jak na światowe salony i nieśmiertelnych czempionów, ale z drugiej strony, nie ma najmniejszego powodu płacić ani centa za niewykonaną usługę. Nawet, gdyby dotyczyła tak sławnej postaci, jak Tyson.

Pat trwa do dziś. Tymczasem Management “żelaznego Mike’a” już kręci nowe lody w Polsce. Sam mistrz najprawdopodobniej nie ma pojęcia, że czasem reprezentować  go mogą ludzie, którzy nie dbają o reputację i finanse Tysona. Jak wynika z doniesień mediów amerykańskich, po latach świetności, ma on ostatnio spore problemy finansowe i zajmuje się głównie rekreacyjną hodowlą gołębi, ale trudno podejrzewać, by dla 48,000 dolarów mistrz, który niegdyś skasował okrągłe 100 milionów, chciałby świadomie narażać się na kolejne procesy sądowe (parę już miał) i chłostę ze strony mediów polskich i amerykańskich.
Nie wiemy, jak zakończy się promocja polskiego napoju energetycznego, firmowanego przez "Żelaznego" Mike'a, którego menedżerowie szastają papierowymi obietnicami. Mimo wszystko trzymamy kciuki za powodzenie przedsięwzięcia. Z drugiej jednak strony, bardziej zenergetyzowałaby nas informacja, iż obóz mistrza jednak wywiązał się z finansowych zobowiązań. Czy naprawdę reputację Tysona należałoby wycenić na jedyne 48,000 dolarów w sytuacji, gdy za swych najlepszych czasów, "Żelazny" Mike więcej kasował za jedną, jedyną sekundę walki na ringu?   

Andrzej Wąsewicz, Tygodnik "Express Chicago"   {jcomments on}