Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Evander HolyfieldSą wywiady, które się robi szybko i jeszcze szybciej się o nich zapomina. Są też takie, które na zawsze zostają w pamięci. Takim na pewno była rozmowa z 48-letnim Evanderem Holyfieldem (43-10, 28 KO), zaplanowana jako  dziesięciominutowa pogawędka przed jego walką, 22 stycznia z Shermanem Williamsem (34-11-2, 19 KO). Z dziesięciu minut zrobiła się godzina, o Williamsie nie padło ani jedno zdanie, ale kibice boksu  i wielkiego sportu wybaczą mi to, że z legendą bardziej wolałem porozmawiać o jego życiu, o Andrzeju Golocie, Tomaszu Adamku...

- 26 lat kariery zawodowej, jedyny pięściarz w historii z pięcioma tytułami mistrza świata, jesteś  walcząca i wygrywająca legendą zawodowego boksu. Co z tych 26 lat najbardziej zapadło w twojej pamięci, co zrobiło ciebie tym, kim jesteś dzisiaj?
Evander Holyfield:
Było tego tak wiele... Ale chyba słowa mojego trenera zanim zostałem zawodowcem. Z tych trzynastu lat jako amator, dwanaście nie miało dla nikogo żadnego znaczenia. Pamiętaj skąd pochodzę, jaki mam kolor skóry. Na południu, w tych czasach, nawet jak wygrywałem z białym chłopcem, to i tak sędziowie widzieli, że przegrałem. Pamiętam jak siedziałem załamany w szatni, a trener podszedł do mnie i powiedział słowa, które na pewno zdefiniowały moją karierę: "Nie myśl o tym, że przegrałeś. Myśl o tym, czego się w ringu nauczyłeś. Reszta przyjdzie sama". Miał rację. W latach 1980-1984  wygrywałem jako amator w półcieżkiej z każdym, ale dopiero kiedy zakwalifkowałem się na olimpiadę w 1984 roku, to ludzie otworzyli oczy i zaczęli pytać, kto to jest ten Holyfield. To było śmieszne, ale wtedy już byłem mądrzejszy.

- Jak się czuje ktoś, komu od dziesięciu lat mówi się, że musi skończyć karierę, a który wierzy, że może jeszcze zdobyć bokserskie mistrzostwo świata?
EH:
Więcej niż oddziesięciu, od 1994 roku, od pierwszej walki z Michaelem Moorerem. Miałem wtedy 33 lata, ledwo dokończyłem  walkę, a kiedy zawieziono mnie do szpitala, lekarze powiedzieli mi, że mam problemy z sercem, że każdy wysiłek może się skończyć dla mnie śmiercią. Uwierzyłem im, skierowali mnie do Mayo Clinic, gdzie napompowali mnie zastrzykami. Czułem się wtedy fatalnie i dlatego zdecydowałem się ogłosić zakończenie mojej kariery. Po kilku tygodniach, nawet dniach czułem się jak nowonarodzony. Przeszedłem jeszcze raz wszystkie testy. Bez żadnego problemu, a lekarze wiedzieli, że to niemożliwe, że za pierwszym razem musieli się pomylić i dlatego komisja przywróciła mnie do boksu. To był jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu.


- To było cztery lata po tym, jak zdobyłeś trzy mistrzowskie pasy wygrywając z Busterem Douglasem. Nie musiałeś już nic nikomu udowadniać. Nawet zgoda Komisji na powrót do boksu, nie zmieniła opinii, że już najlepsze lata Evander Holyfield ma już za sobą?
EH:
Jak bardzo się pomylili?

- Bardzo, bo zdobywałeś tytuły, dwukrotnie wygrałeś z Mike Tysonem, tocząc niezapomniany dwumecz z Lennoxem Lewisem...
EH:
Czyli historia mojego życia - wszyscy na siłę chcą mi wmówić, że więdzą lepiej ode mnie, co powinienem, a  czego mi nie wolno. Nie ma miesiąca, żeby ktoś nie napisał, że jeśli ktoś mnie kocha, to nie powinien pozwolić mi dalej walczyć. Że ludzie, którzy przychodzą mnie oglądać robią błąd, bo uwierdzają mnie w przekonaniu, że jeszcze mogę wygrywać.  Tak naprawdę krytycy mieli rację tylko raz, ale to wynikało z mojej pewności siebie - kiedy za szybko walczyłem z Larry Donaldem po dwóch operacjach barku. Lekarze powiedzili mi wtedy, że muszę sobie zrobić rok, dwa przerwy, ale pomyślałem oczywiście, że chodzi o zwykłego człowieka, a nie takiego supermana jak ja. Przypłaciłem to tym, że nie mogłem wyprowadzać połowy moich ciosów i Komisja zabrała mi licencję.  Teraz  walczę dlatego bo naprawdę wierzę w to, że ktoś mi da jeszcze szansę walki o tytuł mistrza świata. Że odejdę jako mistrz, bo to jedyny sposób, żeby dumnie zakończyć karierę. Najbardziej z jej przebiegu nie mogę sobie darować, że nie udało mi się zrobić trzeciej walki z Lennoxem. Widziałeś nasze walki?

-  Pierwszą na ekranie telewizora. Drugą na żywo, w Thomas and Mack Center w Las Vegas z Andrzejem Gołotą. Jak wychodziliśmy z hali, to zaraz powiedział, że musi być trzecia walka.
EH:
Nie było, bo on przestał boksować.  Podobnie zresztą jak Riddick Bowe, który wrzucił pasy do kosza na śmieci i nie mogłem z nim walczyć po raz trzeci. Tylko Moorerowi udało mi się solidnie zrewanżować. Niewielu wie, że w drugiej walce Lewisowi oddałem mu ze swojej gaży pięć milionów dolarów. Ja miałem zagwarantowane 20 milionów, Lennox chciał więcej niż mu obiecywano, a że bardzo chciałem  zdobyć tytuł, to zgodziłem się walczyć za pięć milionów mniej. Ilu zrobi to dzisiaj?

- Masz żal za stracony czas, za przegrane, za takie  werdykty jak  choćby ten z Wałujewem w Zurychu?
EH:
Tak naprawdę nie mam, bo nigdzie nie jest powiedziane, że w życiu wszystko musi się układać. W ringu jest tak samo. Miałem takie walki, miałem też inne, gdzie miałem szczeście. Napisz proszę, że ja nigdy, nawet po takich decyzjach  jak ta z Wałujewem nie mam pretensji do rywala, że ma takich czy innych menedżerów.  W ringu nie ma oszustów. My walczymy.

- Nigdy w latach 90-tych, kiedy obaj byliście u szczytu sławy, nie mówiło się o twojej walce z Andrzejem Gołotą. Dlatego, że był z Lou Duvą, twoim trenerem?
EH:
Dokładnie dlatego. Lou zawsze mówił, że nie chce, żebym walczył z Andrzejem. Wtedy było inaczej niż dzisiaj, pewne zasady obowiązywały. Ale gdyby Andrzej został mistrzem świata, to pewnie byśmy walczyli, bo ja zawsze chciałem tytułów.

- Jesteś bardzo religijny, podobnie jak ten z polskich bokserów, które chce pójść w twoje ślady bycia mistrzem świata w wadze półciężkiej i ciężkiej - Tomasz Adamek. Jak ważna jest dla ciebie wiara? Jak bardzo pomaga tobie i jemu?
EH:
Obserwuję karierę Adamka, czytałem jego porównania do mojej kariery, ale nie wiedziałem, że jest głęboko wierzącym człowiekiem  Na pewno mu to pomaga, bo wiara w Boga powoduje, że kiedy ci ktoś mówi, że czegoś nie możesz zrobić, że to ponad twoje siły, ty się tylko w duchu uśmiechasz, bo Bóg mówi ci coś innego. Wiara pomaga ci w wybiciu się ponad przeciętność, próbowaniu tego, co inni mniej, odważni boją się zrobić. Bóg daje ci siłę wyboru.

- Zostańmy na chwilę przy polskim temacie  bo  w swojej karierze walczyłeś z pięściarzami przerastającymi ciebie warunkami fizycznymi – Riddick Bowe, Lennox Lewis i ekstremalny przykład Nikołaja Wałujewa. Adamek jesienią tego roku stanie przed braćmi Kliczko. Rady?
EH:
Na pewno Adamek wyjdzie na ring z otwartą głową, bez strachu, bo to jedyny sposób. Mistrzostwa i długowieczność w boksie zapewnia tylko jedna rzecz: inteligencja w ringu, umiejętność robienia tego, co dla przeciwnika jest jak najmniej wygodne. Dam przykład z mojego ulubionego futbolu amerykańskiego: przez cały tydzień zespół trenerów podpatruje słabe strony przeciwnika, przekazując uwagi zawodnikom. Jak widać, że to się nie sprawdza, jest wariant drugi, wariant trzeci, robi się zmiany. Bokser ma tylko sekundy, czasami rundy, żeby wyciągnąć wnioski z tego, co widzi przed sobą. Ja to zawsze potrafiłem i tylko ci, którzy to umieją, mają szansę być mistrzami. Co do wysokich  rywali: z mojego doświadczenia wiem, że te wielkoludy zawsze można oszukać pracą nóg. I faktem, że choć  każdy z dzisiejszych wielkich lubi i potrafi zadawać silne ciosy, gubią się, kiedy zaczynasz ich trafiać czysto i często Nie muszą to być nokautujące uderzenia - sam fakt, że ich czysto trafiasz jest czymś, czego nie rozumieją, bo kiedy  walczą z równym sobie wzrostem to rywal walczy podobnie, w znanym i przyjaznym im tempie. Z małymi, takimi jak ja lub Adamek jest im niewygodnie.

- Nie jesteś wielkim fanem współczesnych mistrzów?
EH:
Nie do końca, nie we wszystkich kategoriach wagowych dlatego, że  chyba żaden z nich nie walczy każdej sekundy każdej rundy. Zawsze są te "odpuszczane" rundy, co dla mnie jest rzeczą niezrozumiałą. Nie jest też pewnie popularna moja opinia, że ci dawni jak George Foreman czy Joe Frazier, nie poradziliby sobie w dzisiejszym boksie wagi ciężkiej. Nie wytrzymaliby tempa, bo za ich czasów zadawało się pięć mocnych ciosów na rundę i to wystarczało. Tylko Ali był inny.

- Co chciałbyś powiedzieć tym, którzy są dziś bokserami? Czego powinni się od ciebie nauczyć?
EH:
Że nie można wychodzić na ring ze wściekłością w oczach, z jakąś dziką zawziętością, bo dobry rywal zawsze to wykorzysta przeciwko wam. Nie ma ślepego walenia "ja ciebie trafię ostatni i padniesz". To dobre na ulicy albo do jakiegoś niskiego poziomu. Walczcie zawsze z zimną głową. Jeszcze jedno - jeśli nie kochacie boksu, jeśli nie śpicie z boksem i nie śnicie o tytułach, tak jak ja to robię od prawie 40 lat, to dajcie sobie spokój.

- Czego życzy się  pięściarzowi, który w boksie już wszystko zdobył?
EH:
Żeby zrobił to jeszcze raz.

Rozmawiał: Przemek Garczarczyk{jcomments on}