Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 


Porównywany jesteś głównie do dwóch postaci. George’a Foremana i Arnolda Boczka.
Adam Kownacki: Do Foremana jeszcze mi dużo brakuje, to był wielki mistrz. Strasznie miło. Przede mną bardzo dużo pracy, żeby zasłużyć sobie na takie porównanie.

A co z Boczkiem?
Z kim?

No wiesz, ten bohater „Świata Według Kiepskich. Większość kibiców pewnie by chciało, żebym spotkał się z tobą w McDonaldzie.
Nie przepadam za McDonald’s. Jeżeli już, to wolę zjeść pizzę. A jak burgera, to z dobrej knajpy – z dużym, fajnie zrobionym kawałkiem mięsa. Co nie jest takie złe.

Z czym masz większy problem? Tłuszcze czy słodycze?
Bardziej słodycze. Ale czy to ma wpływ na mój boks? Boksuję dobrze, wygrywam, robię swoją robotę. A jak się komuś nie podoba, to nie musi tego oglądać. W czasach internetu mamy dostęp do tylu rzeczy… Wiesz, jestem takim człowiekiem, że staram się być dla każdego miły, nikomu nie ubliżać. I jak mi coś nie pasuje, to się od tego oddalam. Wokół mojego życia staram się trzymać tylko pozytywne rzeczy.

Czytałem, że to Ziggy Rozalski doradził ci, żebyś na początku sam reprezentował swoje interesy.
Przed przejściem na zawodowstwo miałem spotkanie z nim i z Adamkiem. Ziggy wtedy powiedział: „Bądź wolny jak ptak. Chcesz walczyć tu, wolisz tam – to ty decydujesz”. Naprawdę mądra rada, której trzymałem się najdłużej jak mogłem. Kuzyni, bracia pomagali mi rozwieszać plakaty, sprzedawać bilety. W końcu przyszedł jednak etap, że musiałem z kimś się związać, bo sam – bez nazwiska – takich gal bym sobie nie zorganizował. Podpisałem kontrakt z Alem Haymonem, bo jeśli już się z kimś łączyć, to z najlepszą osobą. Ale najpierw jest praca po to, aby któryś z tych rekinów się tobą zainteresował.

Walczysz na amerykańskiej licencji.
Tu się zarejestrowałem. W Stanach to proste, a słyszałem, że w Polsce ciężko jest załatwić pewne rzeczy. Musiałbym szukać, wysyłać – dużo roboty. Tu tak wszystkiego nie oceniają. Idziesz do budynku, robią ci egzamin, egzamin medyczny i jesteś bokserem zawodowym.

Nie lubisz, jak ci się przypomina tę amerykańską flagę.
W spodenkach zawsze chodzę biało-czerwonych, zauważ. Na każdej walce. A niektórzy mają na nich tylko sponsorów. Ja reprezentuję biało-czerwone barwy, bo jestem dumny z bycia Polakiem. Jeżeli ktoś w to wątpi, to strasznie się myli.

Finansowo długo byłeś na minusie?
Był taki moment, że usiadłem z żoną i padło pytanie: „kurcze, co robimy?”. „Już kontuzja to przeszłość, jestem zdrowy. Co teraz?”. Nie idzie ciągnąć boksu z pracą na budowie, jest za ciężko.

Kiedy dokładnie pojawiły się rozterki?
Wróciłem do sportu, wygrałem dwie walki i w swoim siódmym zawodowym pojedynku zmierzyłem się z Charlesem Ellisem. Dobry zawodnik, miał rekord 9-1-1, a ja pracowałem dalej na bramkach. I właśnie jak szykowałem do tej walki, odezwał się Haymon. Powiedziałem mu, że obiecałem, iż zabokuję z Ellisem i jeśli wygram, to się odezwę. Po czym stoczyłem swoją najtrudniejszą walkę. To były pierwsze tygodnie mojej współpracy z trenerem Keithem Trimble. Zdecydowanie przełom. Mówię żonie: „albo to wygram i jedziemy z kosem, albo idę na budowę, bo to nie ma sensu”. Położyłem rywala na deski i podpisałem kontrakt z Haymonem.

Pełna treść artykułu na Sporteuro.pl >>