Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Adamek KliczkoZacznę od szczerego wyznania: od samego początku nie wierzyłem w wygraną Tomasza Adamka (44-2, 28 KO) z Witalijem Kliczką (43-2, 40 KO). Oceniając na chłodno, nie widziałem żadnych argumentów po stronie "Górala", które pozwoliłyby w moim sercu rozpalić choćby iskierkę nadziei, że polski czempion jest w stanie czymkolwiek zagrozić olbrzymowi z Ukrainy, który przez ostatnie lata nie tylko nie przegrał żadnej walki, ale nawet nie zwykł był oddawać rywalom pojedynczych rund. Tomasz Adamek po prostu nigdy nie walczył z kimś tak potężnym, silnym i zarazem dobrym boksersko jak starszy z braci Kliczko, a na sensacyjną czasówkę w starciu z zawodnikiem, który dzielnie znosił uderzenia takich osiłków jak Lennox Lewis czy Corrie Sanders, zdecydowanie nie można było  liczyć. Tak naprawdę, w mojej opinii, pozostawało wierzyć, że "Dr Żelaznej Pięści" przytrafi się coś "extra"... czyli kontuzja.

Co prawda wielu kibiców i niektórzy polscy eksperci sugerowali, że walka Adamek - Kliczko będzie konfrontacją sprytu, szybkości i techniki Polaka z siłą i gabarytami Ukraińca, jednak zapominali przy tym, że Witalij to przede wszystkim cholernie dobry pięściarz; całkiem szybki, znakomicie operujący nietypowym lewym prostym i z "cierpliwym"kowadłem w prawej ręce.

Podczas całego okresu "budowania" walki "Górala" z Kliczką miałem tylko jeden moment, w którym przez moją głowę przebiegła myśl, że na Stadionie Miejskim we Wrocławiu wydarzy się wielka sensacja. Było to przy okazji otwartych dni treningowych Witalija Kliczki w austriackim Going, na których Ukrainiec pojawił się z efektowną "śliwą" pod okiem.

"Jednak Kliczkę można dobrze trafić" - pomyślałem sobie i chcąc szybko zaspokoić ciekawość, zagadnąłem o nazwisko autora urazu Kliczki jednego z jego sparingpartnerów - Fresa Oquendo. Ten tylko się tajemniczo uśmiechnął, a zapytany wprost, czy po Kliczce widać już na treningach  wiek odparł: "może trochę, każdy się starzeje". Potem było jeszcze ciekawiej, bo na sparingowy ring z "Dr Żelazną Pięścią" wyszedł Konstantin Airich, którego dopiero co oglądałem w Warszawie niemiłosiernie obijanego przez młodego Artura Szpilkę. W pokazowych sparingach Witalij szału nie zrobił, ale cały trening medialny nie pozostawił wątpliwości, że fizycznie i wydolnościowo czempion WBC prezentuje się nie gorzej niż jego młodsi o 15 lat koledzy po fachu - wiedziałem już wtedy, że tlenu Kliczce we Wrocławiu nie zabraknie. Do Polski wróciłem w umiarkowanie niezłym nastroju, jednak nadal nie bardzo mogłem sobie wyobrazić, jak Tomek Adamek mógłby pokonać Kliczkę.

Jeden ze zwycięskich dla Adamka scenariuszy na 10 września podrzucił mi jeszcze na dwa dni przed walką Przemek Garczarczyk. Już nie pamiętam dokładnie, czy był to jego autorski pomysł czy tylko przekazana przez Przemka sugestia jednego z amerykańskich ekspertów, ale miało to mniej więcej przebiegać tak, że Witalij Kliczko sfrustrowany, iż nie potrafił do 7-8 rundy mocno naruszyć Adamka i podejrzewając, że przegrywa na punkty, zaczyna boksować nerwowo, popełniać błędy, które "Góral" skrzętnie wykorzystuje i ostatecznie wygrywa po 12 rundach.

Co wydarzyło się na ringu we Wrocławiu wiedzą znakomicie wszyscy kibice. Tytułem komentarza mogę jedynie dodać, że od jednej z osób bliskich obozowi Tomasza Adamka otrzymałem później informację, że "Góral" w dniu walki nie był w najwyższej dyspozycji fizycznej, przez co nie mógł skutecznie realizować założonego planu taktycznego. Ile w tym prawdy? Nie wiem i chyba nawet nie warto już tej kwestii rozstrzygać. Jedno jest dla mnie pewne, choć nie jestem przekonany, czy zmieniłoby to w jakikolwiek sposób końcowy rezultat pojedynku - jest sporo prawdy w tym, co ostatnio mówił sam Adamek i chyba także Ziggy Rozalski, że nie do końca fortunnie ułożono plan przygotowań do walki. Osobiście nie chodzi mi jednak o to, że Tomek miał zbyt mało czasu na aklimatyzację, ale przede wszystkim o to, że przez ostatnie dni był prawie całkowicie odcięty od świata zewnętrznego, schowany przed mediami i kibicami. "Góral" znany jest ze swojej mocnej psychiki, ale nikt nie jest z kamienia i mam wrażenie, że ta izolacja w ostatnich dniach przed "godziną zero" nie wpłynęła korzystnie na samopoczucie polskiego wojownika. Być może to tylko moja subiektywna projekcja, ale wydawało mi się, że już na wadze Adamek, zwykle wyluzowany i uśmiechnięty, był ogromnie spięty i zdenerwowany. A w ringu wyglądało to jeszcze gorzej... To taka drobna refleksja "z boku".

Na zakończenie, całkowicie już abstrahując od kwestii sportowych, jako kibic muszę przyznać, że byłem pod ogromnym wrażeniem wielkiego spektaklu jaki przez kilka tygodni zafundowali nam Tomasz Adamek i Witalij Kliczko. Podczas kolejnych eventów organizowanych w stolicy Dolnego Śląska oraz podczas samej gali i walki wieczoru po prostu czuło się, że właśnie na naszych oczach pisze się kolejny rozdział historii polskiego boksu. A że bez happy endu... cóż, nie zawsze się wygrywa. Ale dla takich chwil jak ta, gdy 50 tysięcy fanów wyprowadzało "Górala" do ringu, śpiewając "Nie zapomnij, gdzie się urodziłeś" i gorąco wierząc, że za moment chłopak z Gilowic sięgnie po mistrzowski pas królewskiej dywizji, warto kochać boks.

Michał Koper{jcomments on}