Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

RingKoniec starego czy też początek nowego roku to dla całego sportowego środowiska zwykle okres podsumowań, plebiscytów, wyróżnień, nagród. To także czas, w którym z nadzieją spoglądamy w przyszłość, licząc na to, że nadchodzące dwanaście miesięcy przyniesie nam jeszcze więcej pozytywnych emocji.

Jako kibice boksu życzymy sobie przede wszystkim jak największej ilości pojedynków, które postawią nas na nogi nawet bardzo późną nocą. Jak to bywa z życzeniami - część ma sporą szansę się ziścić, inne zaś pozostaną zapewne w sferze marzeń. Mimo to, chyba każdy z nas ma gdzieś z tyłu głowy tych kilka walk, które obejrzałby w niedalekiej przyszłości z wielkim zainteresowaniem. Oto pierwsza część mojej własnej, bardzo subiektywnej noworocznej bokserskiej listy życzeń. Na początek kategoria ciężka i junior ciężka.

Waga ciężka: Witalij Kliczko - David Haye. Ten pojedynek na pewno nie zelektryzuje już tak bardzo publiczności na całym świecie, jak miało to miejsce w przypadku ubiegłorocznej potyczki kontrowersyjnego Anglika z młodszym z braci Kliczko. Trudno tak do końca nazwać to co stało się wówczas w Hamburgu. Z jednej strony zakończyła się mecząca i irytująca opowieść o samozwańczym zbawicielu wagi ciężkiej, który z powodzeniem targnie się na majestat ukraińskich władców, i jako nowy monarcha - da ludowi więcej chleba, igrzysk i w ogóle, czego dusza zapragnie. Wielu tego dnia odetchnęło. Jednak ci, którzy liczyli na to, że 2 lipca głowa buńczucznego buntownika zostanie im podana na tacy, mogli czuć się nieco rozczarowani. Haye, choć bezdyskusyjnie przegrał większość rund tamtego pojedynku, to jednak był w stanie skutecznie bronić się przez niemal cały dystans i nie dał zdeklasować się swojemu rywalowi.

Czasami ma się nawet wrażenie, że akcje Haye'a po tej walce nieco wrosły - zwłaszcza u rodzimych kibiców, po tym jak kilka miesięcy później Tomasz Adamek przegrał po bardzo jednostronnym pojedynku z obecnym czempionem WBC kategorii ciężkiej. Bywa tak, że jedna walka potrafi zupełnie zmienić nasze wyobrażenia odnośnie danego pięściarza. Nie zawsze zresztą słusznie. Jaka jest więc prawda o Haye'u, bokserze który z jednej strony dawał w wadze ciężkiej bardzo przeciętne walki z Barrettem, Wałujewem czy leciwym Ruizem, z drugiej zaś - potrafił nieźle zaprezentować się z najlepszym według wielu pięściarzem tej kategorii wagowej na świecie?

Odpowiedź jest chyba prosta. Brytyjczyk to po prostu bardzo dobry pięściarz, może nie bardzo dobry "ciężki", ale swoich umiejętności, atutów wstydzić się absolutnie nie musi. Miewa spore problemy z obroną, w momencie kiedy znajduje się w ofensywie, stąd spora liczba niepotrzebnie przyjętych ciosów. Przy diametralnie innych założeniach taktycznych, nastawieniu głównie na defensywę, ataki pojedynczym, mocnym uderzeniem, "Żniwiarz" jest w stanie wykorzystać swoje naturalne zalety (szybkość, gibkość, dobry refleks) i pokazać się z dobrej strony. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego ani specjalnie odkrywczego. Zresztą na taki a nie inny przebieg walki wpływ miał też chyba przesadny respekt jaki odczuwał w stosunku do swojego przeciwnika Władymir Kliczko. Jego lewe proste były zadawane ze sporą asekuracją, towarzyszyły im sporadyczne, dosyć czytelne mocne prawe, a w ruchach Ukraińca nie było widać swobody i dużej pewności siebie. Poza tym Haye, wśród całego steku bzdur wypowiadanych przed walką, przemycił jednak kilka kwestii prawdziwych. Jak choćby to, że młodszy z braci Kliczko dawno nie walczył z kimś tak szybkim i sprawnie poruszającym się po ringu. Haye radził sobie pod tym względem bardzo dobrze, co dodatkowo skomplikowało zadanie zunifikowanemu mistrzowi świata "królewskiej" dywizji.

Być może niebawem doczekamy się kontynuacji historii pt. "Kliczko kontra Haye". Z punktu widzenia Witalija dobrze się stało, że jego młodszy brat nie zdeklasował przybysza z Wysp Brytyjskich. Haye straciłby wówczas zupełnie na atrakcyjności i epizod pt. "Dokończę to, co rozpoczął Władymir" nie mógłby być zagrany.

Niedawny pogromca Tomasza Adamka, w przeciwieństwie do brata, w potencjalnym starciu z Haye nie kalkulowałby i nie obawiałby się nieco mitycznego pojedynczego, piorunująco mocnego ciosu Brytyjczyka. Dodatkowo Witalij we wrześniu dobitnie pokazał wszystkim, że łatwe pokonanie szybkiego, mobilnego, byłego cruisera nie stanowi dla niego większego problemu. Na papierze wszystko wskazuje więc na to, że wynik tej konfrontacji byłby jeszcze bardziej przewidywalny. Dodatkowo, jak już wcześniej wspomniano, pojedynek ten nie wygeneruje podobnej dawki emocji jak miało to miejsce 2 lipca zeszłego roku. Ale mimo wszystko chyba warto wejść po raz drugi do tej samej rzeki. Nawet dzieci w przedszkolu wiedzą już, że "dla braci Kliczko nie ma obecnie godnych rywali". Nie ma sensu tego po raz setny wałkować. Na tle pozostałych "niegodnych" Haye prezentuje się zupełnie przyzwoicie, rozczarowanie jego ostatnią porażką – przynajmniej na Wyspach Brytyjskich – z czasem będzie malało i jeśli do tej walki dojdzie, oczy całego świata – co prawda o wiele bardziej podejrzliwe i nieufne – zwrócą się jednak znów w stronę wagi ciężkiej. I choćby z tego powodu, pomimo wielu zastrzeżeń, ten pojedynek jest tej kategorii wagowej potrzebny.

Życzenie ogólne: Ożywienie drugiego planu. Drugoplanowi gracze wagi ciężkiej przyzwyczaili nas do tego, że unikają wyzwań pośrednich, czekając głównie na otrzymanie szansy walki z którymś z braci Kliczko. Wiąże się to rzecz jasna przede wszystkim z sowitym wynagrodzeniem. Dwie walki jakie miały miejsce w 2011 roku, mianowicie Helenius – Chisora, a także Tua – Barrett II przypomniały nam jednak, że drugi plan także potrafi być ciekawy (choć Tua i Barrett to już dziś w zasadzie plan trzeci). Nie ma co rzecz jasna liczyć na to, że w najbliższym czasie coś drastycznie się tutaj zmieni. Mając jednak na horyzoncie całkiem pokaźne grono mniej lub bardziej interesujących prospkektów (jak Perez, Mitchell, Price, Bojcow, Fury) czy też kilku bardziej doświadczonych zawodników, którzy być może jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa (np. Adamek, Arreola, Solis) wypadałoby sobie życzyć przynajmniej kilku takich smakowitych kąsków w tej kategorii wagowej, jak wspomniane wcześniej starcie Chisory z promowanym przez grupę Sauerlanda Heleniusem.

Waga junior ciężka: Marco Huck - Guillermo Jones. Być może niektórzy zdziwią się słysząc te słowa, ale w boksie istnieje pojęcie estetyki. I nie chodzi tu o taki prosty, nieprawdziwy zresztą podział na pięknie walczących "techników" i kaleczących ten sport pięściarzy bazujących głównie na swojej sile fizycznej. Można być zarówno brzydko rozgrywającym pojedynki technikiem jak i całkiem przyjemnym dla oka "fizolem". To zawsze jest kwestia gustu i każdy stosuje w tym przypadku swoje kryteria.

Marco Huck, który cały czas oficjalnie posiada tytuł mistrza świata federacji WBO w wadze cruiser, w moim pojęciu bokserskiej estetyki po prostu się nie mieści. Nic już na to nie poradzę i nawet gruntowne pranie mózgu zapewne niewiele by w tej kwestii zmieniło.

Oglądając pojedynki Hucka, mam ciągle przed sobą obraz jaskiniowca. Człowieka pierwotnego, przy którym jego trener, Uli Wegner, dwoi się i troi by nadać mu trochę ogłady. Swoją drogą wychodzi mu to z całkiem niezłym skutkiem, jednak prawdziwej natury Hucka nie da się stłamsić. Gdy widzi zranione zwierzę, niemal zawsze odzywa się w nim jego pierwotny instynkt. Rozum podpowiada mu: "zabij za wszelką cenę, bez względu na środki". Marco rozpoczyna więc szaleńczy szturm i wymachuje maczugą na lewo i prawo, nie zważając, że w pobliżu mogą być dzieci, kobiety i starcy. Nie mogę się wówczas pozbyć wszechogarniającego mnie poczucia obcowania z brzydotą.

Moje osobiste odczucia mają jednak tutaj czwartorzędne znaczenie. Pomijając już kwestie natury estetycznej, trzeba przyznać, że to właśnie Huck zasługuje dziś najprawdopodobniej na miano najlepszego cruisera na świecie. Należy mu oddać to, że jest pięściarzem bardzo ambitnym, walecznym, zdeterminowanym, umiejącym korzystać ze swojej siły i przede wszystkim – skutecznym. Walczy ze sporą częstotliwością i choć jakość jego rywali (zwłaszcza tych kontraktowanych do wolnych obron tytułu) pozostawia wiele do życzenia, to jednak Niemiec ma na swoim koncie także kilka wartościowych zwycięstw.

Inaczej sytuacja w przypadku Guillermo Jonesa. "El Felino" to potencjalnie najlepszy zawodnik dywizji do 200 funtów. Potencjalnie, gdyż trudno taki tytuł nadać komuś, kto w ostatnich 3 latach stoczył zaledwie dwa pojedynki i to z rywalami nie z czołówki. To jeden z najbardziej zmarnowanych pięściarzy ostatnich lat. Efektowna ludzka maszyna nastawiona na destrukcję, która głównie z powodu swojego promotora, nie miała okazji się w pełni rozkręcić. Jego walka z Huckiem to byłoby starcie o miano faktycznego numeru jeden wagi cruiser, a i emocji zapewne by nie zabrakło. Oczywiście do tego pojedynku zapewne nigdy nie dojdzie i to z kilku oczywistych powodów. Póki co Huck myślami jest przy wadze ciężkiej.

Życzenie ogólne: Wykorzystać Antonio Tarvera. Tarver dosyć niespodziewanie mocno zaakcentował swoją obecność w wadze cruiser. Potencjalnie miał być kolejnym znanym nazwiskiem w rekordzie Australijczyka Danny'ego Greena, a okazał się być jego katem. Teraz leciwy już, aczkolwiek będący w ciągle dobrej formie Tarver zgłasza chęć walki z niemal wszystkimi czempionami kategorii cruiser - w tym, z naszym Krzysztofem Włodarczykiem. Dawno nie było w tej dywizji pięściarza o takim nazwisku. Tarver to wciąż znacząca postać w USA, do tego znakomity komentator/analityk pracujący dla stacji Showtime. Warto by było, aby pogromca samego Roya Jonesa Juniora otrzymał szansę walki o któryś z prestiżowych pasów wagi junior ciężkiej. Myślę, że odbyło się to z pożytkiem dla całej kategorii wagowej, mającej opinię typowo europejskiej.{jcomments on}