Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Ponad 900 ciosów wyprowadził wczorajszej nocy Tomasz Adamek w starciu z Eddiem Chambersem. Liczba – zwłaszcza jak na wagę ciężką - imponująca, sugerująca na pierwszy rzut oka bardzo dobrą formę urodzonego w Gilowicach pięściarza. Wszelakie statystyki mają jednak to do siebie, że potrafią być mylące. Nie inaczej jest w tym przypadku. Sama aktywność ma stosunkowo niską wartość jeżeli nie jest poparta celnością - a z tą było wczoraj na bakier.  

Chyba każdy zdawał sobie sprawę z tego, że Chambers to typ boksera, który "Góralowi", mówiąc kolokwialnie - zwyczajnie nie leży. Pokazała to chociażby konfrontacja z Jasonem Estradą czyli druga walka Polaka jaką stoczył w wadze ciężkiej. Od tego pojedynku minęły już jednak ponad dwa lata i wydawało się, że pewne wnioski z tamtego wyrównanego starcia zostały wyciągnięte. Niestety wczorajsza konfrontacja z "Szybkim Eddie'em" była jakby powrotem do punktu wyjścia. Zapewne w obozie Tomasza Adamka jest wiele osób, które mają nieporównywalnie większą wiedzę na temat przygotowania fizycznego zawodnika od mojej skromnej osoby, jednak nie sposób zauważyć pewnej prawidłowości - "Góral" ważący +100 kg, wygląda w ringu po prostu anemicznie. Jego ciosom brakuje dynamiki a jeden z jego większych atutów - ringowa mobilność - podlega przy okazji znacznej redukcji.  

Przez pierwsze cztery rundy wczorajszej batalii, Polak próbował szermierki na pięści stojąc w zasadzie w miejscu, co dla pięściarza takiego jak Chambers - bazującego na szybkości rąk, balansie tułowia, ale niezbyt "lotnego" na nogach - jest zwyczajnie wodą na młyn. Dopiero w późniejszych starciach faworyt kilkutysięcznej widowni zgromadzonej w Prudential Center, zaczął poruszać się w ringu żwawiej, przy czym i tak jego ruchom brakowało świeżości, pewnej naturalności.  

Nigdy chyba już nie zrozumiem tego pędu do wzmacniania siły pojedynczego ciosu - rzekomo bez uszczerbku na dynamice, płynności, szybkości.  "Góral" przed kilkoma godzinami walczył z rekordowo lekkim "ciężkim" (202 funty na oficjalnej ceremonii ważenia) i ani ciosy Polaka nie robiły na Amerykaninie większego wrażenia, ani też nie było widać jego wielkiej przewagi fizycznej. Myślę, że nieprzypadkowo inni "junior ciężcy" próbujący swoich sił w "królewskiej dywizji" David Haye czy Marco Huck - zawodnicy naturalnie silniejsi, mocniej bijący od Adamka-  w swoich pojedynkach w wadze ciężkiej nie wnoszą na wagę więcej niż 95-100 kg. 102 kg to dobra waga na rywali pokroju Maddalone czy Aguilery - tutaj bowiem dysproporcja umiejętności jest na tyle duże na korzyść Polaka, że na tego typu eksperymenty można sobie pozwolić. W przypadku przeciwników podobnych do Chambersa, gdzie każda milisekunda może być na wagę złota chyba jednak warto skupić się na swoich podstawowych atutach. Siła fizyczna, mocny pojedynczy cios w przypadku Górala nimi nie są ani nigdy nie będą.  

Polakowi należą się brawa za to, że zgodził się na pojedynek z przeciwnikiem podobnym do siebie pod względem klasy sportowej, niewygodnym i to w okolicznościach kiedy tak naprawdę nie musiał tego robić. Ryzyko jak się okazuje było naprawdę duże, bo gdyby bardzo dobrze dysponowany tego dnia Chambers mógł używać obu rąk, to prawdopodobnie przechyliłby szalę zwycięstwa na swoją korzyść (zresztą i tak był tego bardzo bliski, pojedynek oscylował w granicach remisu ze wskazaniem na Amerykanina).

Świat na tym pojedynku się rzecz jasna się nie kończy, poza hegemonami tej dywizji, braćmi Kliczko, poziom całej kategorii jest bardzo wyrównany i cały czas można ugrać dla siebie coś znaczącego. Warto jednak zastanowić się chyba nad tym czy kierunek obrany po porażce z Witalijem Kliczką jest faktycznie najlepszy z możliwych. Póki co nie widać niestety przesłanek, które by potwierdzały słuszność takiego a nie innego wyboru.

Przemysław Mrzygłód{jcomments on}