Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

W parną niedzielę, 20 czerwca 1926, przy kiwającym się stoliku kwatery treningowej w Lanke pod Berlinem siedział młodzieniec i kaligrafował przekaz pieniężny na 20 marek. Aders brzmiał: Amanda Schmeling, Kolonia.

Były to jego pierwsze zarobione w nowej branży pieniądze. Przed pięcioma dniami przyjechał ten czarny chłopiec do Berlina i z zadartą do góry głową szukał adresu, wskazanego na wręczonej mu przed dwoma laty wizytówce.
Artur Buelow przyjął go ciepło. Nadspodziewanie ciepło. Wie, śledził jego karierę, słyszał wszystko.

- No i  co? Jest ci źle?

Nawet nie tak źle, co beznadziejnie. Wiecznie tłuc się po trzeciorzędnych ringach, ciągle obijać boki dla groszowych zarobków, bezustannie pętać się małych wzmiankach, bez końca figurować w walkach ramowych- diabła tam! W tym zaciszu, na takiej prowincji niepodobna przecież ani niczego się nauczyć, ani się wybić. Co znaczą jego walki? Co warte są te zwycięstwa? Jaką ma przed sobą przyszłość?

A przecież - mówią mu to wszyscy - ma doskonałe warunki fizyczne, ma nerw bokserski, ma ochotę do pracy. Gotów jest wyrzec się wszelkich przyjemności, wszelkich radości życiowych, jeśli będzie wiedział, że nagrodą będą w przyszłości pieniądze i sława. Ma ambicję zrobienia czegoś w życiu. Posiada umiejętność uczenia się. Rozporządza zdolnością cierpliwego czekania. Więc co jeszcze? Oczywiście - potrzebuje przewodnika. Nie menedżera, który zniża się do rozmowy w chwili targów o forsę, ale nauczyciela, opiekuna, doświadczonego, zrównoważonego człowieka. Panie ja nie mam ojca…

Buelow wstał i położył mu rękę na ramieniu. Raz jeszcze ocenił możliwości tkwiące w ramionach miętoszącego czapkę, w tej głowie o mongolskich rysach, w sprytnych i pojętnych oczach.
- Tak, rozumiem cię.
Podają sobie dłonie. Umowa zostaje zawarta choć nie podpisana. Punkt zerowy wielkiej kariery został przekroczony. Teraz pójdzie szybciej naprzód. Buelow został menedżerem Maxa Schmelinga.
Wiadomość o nowym pupilu redaktora Boxsportu szybko rozprzestrzeniła się w branży. Nikt tego kroku nie akceptował, ale wielu go rozumiało.
Ludzie życzliwi (istnieje taka kategoria wrogów) szeptali Buelowowi, że nie watro się męczyć nad takim drabem, bo i tak nic z niego nie wyrośnie.
- Zmanierowany! Najgorsze co może być u boksera. Mówię panu, bo przecież znamy się dobrze i chciałbym pana uchronić od rozczarowań: i w Paryżu nie zrobią z owsa ryżu!
Buelow słuchał uważnie i powtarzał swoje:
- Ano, spróbujemy!
Najgorsze, że nie mógł odmówić tym radom obiektywnej słuszności. Rzeczywiście, tak było, że dwa lata kariery zawodowej jego pupila nie zaznaczyły się żadnymi poważnymi sukcesami, ba – nie zdradzały nawet wielkich zadatków. Ale instynkt mówił mu, że wybór był trafny, że praca nie pójdzie na marne.
Rozpoczęło się inne życie. Życie dla sportu i kariery. Treningi, odżywianie, spacery, wypoczynek. Życie dla pierwszej walki.
Obaj oczekiwali jej z niepokojem. Buelow szukał w niej sprawdzenia swoich nadziei. Max – dobroczynnych skutków opieki nowego nauczyciela.
W połowie lipca mówiło się w Berlinie tylko o sporcie. Co prawda – nie mówiło się dobrze. Wielkie wyścigi samochodowe na torze Avus przyniosły straszny plon. Grand Prix zostało zbroczone krwią.
Jeden wóz rozkroił szpaler publiczności, drugi zsunął się z wirażu, trzeci rozbił samochód kierownictwa. Pogotowie zwiozło dziesięciu rannych i jednego trupa. Sędziemu na celowniku amputowano obie nogi, kierowca miał strzaskaną czaszkę, inny nadwyrężył sobie kręgosłup.
Od tej daty Berlin przez pięć lat nie widział wyścigów. Ze skwapliwością charakterystyczną dla laików uznano tor wyścigowy za nie nadający się do wyścigów.
Jeszcze Berlin huczał nieszczęściem, jeszcze gazety analizowały przyczyny wypadku i wielkim głosem żądały ukarania winnych, kiedy Schmeling miał walczyć w Lunaparku. Właściciele tego przedsiębiorstwa rozrywkowego, władcy tych wszystkich karuzel, strzelnic, amerykańskich kolejek i gabinetów śmiechu doszli do przekonania, że byłoby bardzo korzystnie wpuścić od czasu do czasu pięściarza. Nie chodziło nawet o nowy rodzaj sensacji, ile raczej o nadanie jarmarkowi piętna widowiska sportowego, widowiska szlachetniejszej kategorii.
Buelow się zgodził. Tu trenował Dempsey, dlaczego więc nie miałby walczyć Schmeling?
Maxowi też było wszystko jedno, bo nie miał swojego poglądu na te sprawy. Zapytał tylko o honorarium.
- Sto marek minus 20 procent dla promotora.
Potem zainteresował się przeciwnikiem. Wiadomo, że nie dadzą mu Dienera…
- August Vongehr? Nie słyszałem.
- Na frajera z Kolonii wystarczy!
Wystarczył tylko na pierwszą rundę. Max trzepnął go prawą i Vongehr zwalił się na ziemię. Przewrócił się na brzuch, przy ośmiu dźwignął się z desek, dostał, znowu leżał, wił się, przeczołgał się na czworakach po ringu, nadludzkim wysiłkiem podciągnął się przy linach, jeszcze wstał  jeszcze padał. Chyba z tuzin razy. Wyglądał, jakby wydawał ostatnie tchnienie…
Widmo katastrofy pojawiło się wśród rozbawionej publiczności. Ludzie trzęśli się jak w gorączce.
- Avus! Avus!
Mistrz Kurt Krenzel przerwał mecz. Zwycięzcą w pierwszej rundzie został Schmeling.
Vongehr nie zginął, ale te kilka minut kosztowało go dziesiątki lat. Umarł później. Prawa Maxa zgasiła niejednego pięściarza.

cdn

Jan Ball, opracował Krzysztof Kraśnicki (Ring Bulletin)

Z narożnika tetryka: Max Schmeling (1) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (2) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (3) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (4) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (5) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (6) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (7) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (8) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (9) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (10) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (11) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (12) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (13) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (14) >>{jcomments on}